Miejsce, w którym wylądowaliśmy było ciemne. W dodatku było w nim gorąco i przeraźliwie cuchnęło siarką oraz rozkładem. Od razu skojarzył mi się z Lucyferem. Przyłożyłam sobie rękę pod nos, żebym mogła w miarę oddychać, przy okazji nie zwracając zawartości swojego żołądka. Mój brat zaśmiał się i rozłożył ręce.
- Witam w moim domu siostrzyczko. – Zaciągnął się zapachem zgnilizny. – Mmm, zapach domu. Niebo i Ziemia tak nie pachną, nieprawdaż? – Obrócił się do mnie plecami, patrząc w jakiś odległy punkt.
- Po części musze się z Tobą zgodzić. Nic tak nie pachnie jak to miejsce. No cóż w porównaniu do Nieba czy Ziemi, tu cuchnie. Jak możesz znieść ten zapach? Przecież tu się nie da normalnie oddychać bez odruchów wymiotnych, a ty mówisz, że tu pachnie jak w domu. Gdzieś ty się wychowywał? W trumnie wśród nieboszczyków? – Zbył moje pytania. – Eh nie chcesz odpowiadać to nie. Spróbuję więc inaczej. Gdzie my do cholery jesteśmy?! – Wykrzyknęłam. Tym razem obrócił się w moją stronę i radosnym wręcz śpiewnym głosie, odpowiedział na moje pytanie.
- W Piekle siostrzyczko, w Piekle. Ważna osobistość, chce Cię widzieć. Chyba domyślasz się o kogo chodzi. Podpowiem, to On urozmaicił Ci ramię. – W tamtym momencie prawdopodobnie moje oczy się rozszerzyły, a ja nieświadomie otworzyłam buzie ze zdziwienia. Nie tylko nie On. Po pierwszym spotkaniu mogę śmiało stwierdzić, że go nienawidzę. – Po twojej minię wnioskuję, że wiesz o kim mówię. Nie sądziłem, że jesteś tak błyskotliwą osóbką, siostrzyczko.
- A ja nie sądziłam, że jesteś na tyle niezrównoważony psychicznie aby myśleć, ze nie pamiętam kto mi zostawił blizny. – Burknęłam pod nosem.
- Hmm? Mówiłaś coś? – Spytał chłopak, z chytrym uśmieszkiem.
- Oczywiście, że nie. W przeciwności do ciebie nauczono mnie dobrych manier. – Podeszłam do niego bliżej i złapałam go za kołnierz koszuli. – A teraz gadaj gdzie jest Nathaniel i jego skrzydła! – Jack jednym, zwinnym ruchem, strzepnął moje dłonie, poczym chwycił mnie za nadgarstki.
- Faktycznie znasz się na dobrych manierach. Nie wiem czy wiesz, ale masz mieć do mnie szacunek, jak chcesz być tutaj dobrze traktowana. Wszyscy tutaj nienawidzimy nieposłuszeństwa, za takowe dajemy kary, które do przyjemnych nie należą. – Wysyczał mi prosto w twarz. Puścił mnie, a jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz. – Siostrzyczko, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, ale po co się tak śpieszyć? – Na jego twarzy wykwitł wielki uśmiech. A myślałam, że to kobieta zmienną jest. Chłopak pociągnął mnie za rękę, mimo tego, że stawiałam opór. Zaczął mnie prowadzić, w miejsce, na które wcześniej patrzył.
- Puszczaj mnie! Umiem sama chodzić. Gdzie ty mnie do jasnej cholery prowadzisz? – Jack puścił moją dłoń. Głośno westchnął.
- Czy tobie trzeba wszystko tłumaczyć? – Zapytał się retorycznie. Tak bo faktycznie mi wszystko wytłumaczyłeś. Opowiedziałeś mi, aż na jedno zadane w tym dniu pytanie. To się wysiliłeś… - Masz za mną iść, będę mówił po drodze. Idziemy do twojej nowej komnaty.
- Nie chcę żadnej komnaty. Chcę tylko żeby Nath wreszcie był bezpieczny. – Mój głos zaczął się załamywać. Niespodziewanie przed twarzą, pojawiła się chusteczka. Przyjęłam ją i otarłam swoje łzy.
- Jak już wcześniej mówiłem, wszystko w swoim czasie. Jeżeli nie chcesz iść do komnaty, mogę zaprowadzić Cię do celi. Jednakże podejrzewam, że może Ci tam być troszkę ciasno. Zważywszy na to, że byłabyś tam z milionem potępionych dusz. Potrafią pozbawić inne istoty rozumu, przez swoje zawodzenie. Jednak wybór zostawiam tobie.
- Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, doszłam do wniosku, że komnata brzmi super.
- Tak myślałem. – Obrócił głowę w moją stronę i wybuchnął śmiechem. Jack prowadził mnie przez długie korytarze. Nie omieszkał zahaczyć o siarkowy dół, w którym gotowały się dusze. Wrzaski i błagania były przeraźliwie głośne. Chłopak słysząc te odgłosy rozstawił ręce, jak do lotu i napawał się cierpieniem. Szarpnęłam go za ramię, dając tym samym znak abyśmy już szli. Niespodziewanie popchnął mnie, tym samym zrzucając wprost w siarkowy dół. Wiedziałam, że to się tak skończy. Jaka ja byłam głupia, że za nim poszłam. On chciał tylko mojej śmierci. Pogrążona w swojej rozpaczy, nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy zobaczyłam nad sobą czarne jak smoła skrzydła. Chłopak, do którego one należały, pochwycił mnie i wyciągnął z dołu, stawiając na twardym gruncie.
- Co to miało być? Czyś ty zmysły postradał?! Nigdy więcej tego nie rób! – Moje nogi zaczęły trząść się jak galareta, a oddech przyśpieszył.
- Nie denerwuj się tak siostrzyczko. To w ramach rozrywki. Dostałem przykaz dostarczenia Cię w całości i tak właśnie zamierzam. – Uśmiechnął się chytrze i poszedł w stronę następnego korytarza, szybko do niego podbiegłam. Po pewnym czasie doszliśmy do bogato złoconego budynku. Wyglądał jak pałac. Wszędzie było widać złote zdobienia, ze szmaragdowym połyskiem. Większość okien, które się tu znajdowały, były olbrzymie. Z daleka wyglądały jak zrobione z diamentu. Pałac posiadał masywne drzwi, wysadzone złotem. Pięły się w górę na jakieś osiem metrów. Przed wejściem przystanęłam, zachwycając się wyglądem budynku. Po kilku chwilach Jack poklepał mnie po plecach.
-Jak widać podoba Ci się pałac Pana? - Omamiona pięknem pałacu nieświadomie pokiwałam głową. - Tak myślałem. Szmaragdy będą Ci pasować. Idealnie współgrają z twoimi oczami. Lucyfer wiedział co robił gdy wybierał dla Ciebie diadem.
- Jak to diadem? Nie mam zamiaru tu zostawać. Powtórzę Ci to po raz ostatni, chcę tylko uratować Nathana! - Po moim wrzasku Jack złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie tak, że patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Czyżby powtórka z rozrywki? – Myślałam, że ostatniu już sobie to zanotowałaś w swojej małej główce. Masz mieć do mnie szacunek, co za tym idzie, nie masz prawa na mnie wrzeszczeć. Ja również powtórzę to po raz ostatni, uratujesz swego kochasia, ale nie za darmo. Teraz marsz do środka bo Pan się niecierpliwi, a gdy On jest zły, to jest bardzo źle.- Po jego monologu puścił moje włosy i wepchnął do budynku. Pałac od środka wyglądał jeszcze lepiej niż od zewnątrz. Wszędzie było pełno złota i ozdób ze szmaragdu. Podłoga była wyłożona dębowymi deskami, na których były czerwone dywany. Chłopak prowadził mnie krętymi korytarzami. Do momentu, aż stanęliśmy przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Zapukał w nie trzy razy. Po czym usłyszał "wejść!". Krępując moje ręce, wprowadził mnie do środka. Po wejściu, smród siarki zaczął gwałtownie narastać. Moim oczom ukazał się elegancka postać, siedzącą na szmaragdowo-złotym tronie.
- Lucyfer...- Wyszeptałam. Jack, ukłonił się nisko, okazując szacunek swojemu panu. Natomiast ja stałam z podniesioną głową i wpatrywałam się w oblicze Pana Piekieł. Gdy mój brat to zobaczył podniósł się i siłą zmusił mnie do uklęknięcia.
- Masz okazywać Panu należyty szacunek, zrozumiano siostrzyczko? - Wysyczał mi do ucha. Lucyfer ze śmiechem wpatrywał się w nasze poczynania.
- Jak ja uwielbiam kłócące się rodzeństwo. Miło Cię znowu widzieć Aileen. Nie sądziłem, że możesz być jeszcze piękniejsza niż ostatnio. - Pan Piekieł wstał ze swojego tronu i podszedł w naszym kierunku. Jednym ruchem zaostrzonego pazura, roztargał dekolt mojej bluzki. Kilka razy zacmokał z zadowolenia. - No, no Jack, dobra robota. Pentagram pierwsza klasa. A co do Ciebie moja piękna - tym razem zwrócił się do mnie - jesteś moja i tylko moja. Nie masz prawa kontaktować się z tym aniołkiem od siedmiu boleści, i tak już długo nie pożyje. Przyprowadzić jeńca. - Wykrzyknął w stronę swoich sług, którzy znajdowali się po obu stronach jego tronu. Po kilku chwilach w pomieszczeniu dało usłyszeć się jęki bólu, który wydobywał się z ust anielskiego chłopaka. Ledwo go rozpoznałam. Chłopak był cały zakrwawiony. Przez jego lewe oko biegła długa, czerwona rana cięta. Miał powyłamywane palce u rąk, natomiast stopy pokaleczone od bicza. Na jego plecach nie widniały już śnieżnobiałe skrzydła, tylko dwie blizny, które łączyły się ze sobą tworząc literę "v".
- Nathan! Nathan to ja Aileen. - Chłopak nie reagował na moje wołania. - Ty cholerny Szatanie, co ty mu zrobiłeś?! Dlaczego?!- Wykrzyknęłam. Starałam się pohamować łzy złości. Opadłam na kolana.
- Tylko lekko go pokiereszowałem, nic takiego.- Odparł lekkim tonem, najwyraźniej zadowolony z siebie.
- On ledwo żyje ty cholerny skurwielu!- Podniosłam się z klęczek i ruszyłam w stronę Lucyfera. Drogę zastąpił mi brat, więżąc w swoim żelaznym uścisku.
- Nie tym tonem, bo twój aniołek zginie i to w dodatku na twoich oczach! - Lucyfer skinął ręką, a jego służący zbiczowali Nathana. Z jego ust na nowo wyrwał się jęk bólu. Zaczęłam wyrywać się z uścisku brata. W moich oczach zagościł gniew. A ja sama zaczęłam czuć złość jakiej nigdy wcześniej nie czułam. Zaczęłam płonąć niebiesko-fioletowym płomieniem. Posłałam płomienie wprost do Lucyfera. Ten zaczął się tylko śmiać i kolejny raz nakazał pobicie mego ukochanego.
- Dość, proszę dość. - Nie mogłam dłużej patrzeć na krzywdę Anioła. Moje płomienie zniknęły tak szybko jak się pojawiły, a ja na nowo opadłam na ziemię. Służący Lucyfera przestali biczować chłopaka. Ten wypluł trochę krwi i osunął się bezwładnie na podłogę. - Jak mam go uwolnić? Błagam zrobię wszystko, tylko go wypuście, proszę. - Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Lucyfer wraz z Jackiem zaczęli się głośno śmiać.
- Zabrać go, bo ubrudzi mi dywan. Jeżeli tak się stanie będę go wycierał waszymi szpetnymi gębami!- Wykrzyknął Pan Piekieł do swoich sług. Ci szarpnęli Nathana za łańcuchy i zaczęli go ciągnąć po ziemi. - "Zrobię wszystko", wiem, że to zrobisz. Dlatego porwałem właśnie jego. Za bardzo go kochasz, żeby odmówić moich żądań, a te są następujące. Moje dziecko, zbliża się wojna, w której wezmą udział wszyscy. Aniołowie, diabły, czarownice i wampiry. Diabły sprzymierzyły się z wampirami, a aniołowie z czarownicami. Ach Aileen to wszystko przez Ciebie. Plotki szybko się rozchodzą. Na całym magicznym globie, krąży plotka o najpotężniejszej czarownicy, która nosi imię Aileen. Aniołowie wiedzą, że po części jesteś taka jak Oni. Dodatkowo Nathaniel, jeden z wielce potężnych Aniołów, których od tytułu Archanioła dzieli zaledwie jeden szczebel w hierarchicznej drabince, wybrał Ciebie za swoją wybrankę serca. Ten oto potężny Anioł został porwany przez piekło, czyli przeze mnie. Dzięki tym informacjom Aniołowie postanowili walczyć u boku czarownic. Natomiast jak już zdążyłaś zauważyć, wysoki rangą wampir zawarł pakt z jednym z moich. Wracając do sedna sprawy. Ty będziesz walczyć z nami. Zdradzisz swoich i dzięki temu my wygramy, a ty uratujesz swojego kochasia. Skoro to mamy wyjaśnione przejdźmy do sprawy kolejnej. Po wojnie zostaniesz moją królową i wraz ze mną będziesz rządzić piekłem. Zabiję Cię a potem przemienię w demona. Ostatecznie to będzie największy cios dla twoich dwóch gatunków i dla twojego Nathaniela. W tym czasie gdy wszyscy będą rozpaczać nad twoim losem, moje serce będzie się radować. Zapewne twoje po jakimś czasie również. Co ja plotę, ja nie mam serca. – Zaśmiał się szyderczo. - To są moje warunki uwolnienia twojego kochasia, zgadzasz się na nie? – Zapytał z pewnością siebie godną prawdziwego władcy.
- A jak bym się nie zgodziła? – Spytałam praktycznie szeptem.
- Aniołek zginie. Więc jaka jest twoja decyzja? – Wyszczerzył się w szatańskim uśmiechu. Doskonale wiedział jaka będzie moja odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że nie zostawił mi żadnego wyboru.
- Kiedy ma nastąpić wojna, Panie?- Wszystkie słowa wyszeptałam. Bałam się, że gdy spróbuję powiedzieć to głośniej słowa nie przejdą mi przez gardło.
- Tak myślałem, diabełku. – Usłyszawszy swoje nowe przezwisko, zachciało mi się płakać.-Wojna rozpocznie się za trzy dni.- Chwycił mój podbródek i wpił się w moje usta. Z ogromnym obrzydzeniem zaczęłam go oddawać. Gdy wreszcie Lucyfer oddalił się by zaczerpnąć powietrza, spytałam.
- Czy mogę się z nim pożegnać? – Zadając pytanie, spuściłam głowę.
- Masz dziesięć minut. I żadnych sztuczek, w moim królestwie twoja moc jest bezużyteczna. Jack masz ją tam zaprowadzić i pilnować za drzwiami.
- Dobrze, Panie. Wstawaj siostrzyczko, koniec wylegiwania się. - Chłopak szarpnął mnie za ubrania i postawił na nogi. Trzymając za barki, zaczął mnie prowadzić w stronę jak mi się zdawało więzienia. Po kilku chwilach stanęłam przed kratami więziennymi. Jack otworzył cele i gestem ręki nakazał wejść do środka. - No wchodź, twój kochaś jest za drzwiami, po prawej stronie. Mam zakaz krzywdzenia Ciebie, zdaję mi się, że już Ci to mówiłem. Będę Cię tu pilnował abyś przypadkiem nie uciekła. Zresztą i tak nie masz gdzie. - Wepchnął mnie do środka. Ustawił zegarek odmierzający czas dziesięciu minut i odwrócił się do mnie plecami. Z prędkością światła podbiegłam do otwartych drzwi. W środku zastałam poturbowanego Nathaniela.
- Nath. To ja Aileen. Już wszystko będzie dobrze. - Podeszłam do chłopaka i zaczęłam gładzić go po głowie. Nathan z wielkim trudem otworzył oczy.
- Aniołku… - Wychrypiał, poczym niemal natychmiast zaczął kasłać. Odczekał chwilę aż kaszel minie i z bólem w oczach kontynuował. - Zawiodłem tak bardzo Cię przepraszam. - Wypowiedziane słowa były ledwo słyszalne, musiałam się nachylić aby cokolwiek usłyszeć.
- Cii nic już nie mów. Nie zawiodłeś, to wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy nie uwierzyła Rosowi nic by się nie stało. W dalszym ciągu żyłaby Zurra, a ty byłbyś cały. – Starałam się być silna, ale z moich oczu wypłynęła łza, która skapnęła na policzek Nathana.
- Jak się tu dostałaś? Proszę powiedz, że nie sprzedałaś swojej duszy Lucyferowi. – Zapytał trochę głośniej niż poprzednio z nadzieją w głosie. Milczałam. Nie mogłam odpowiedzieć na jego pytanie. Jak bym mogła to zrobić? Nie chciałam go kolejny raz ranić, a to na pewno byłby dla niego cios. - Na Wszystkie Świętości, Aileen to ja miałem oddać za Ciebie życie, a nie ty za mnie. Odwołaj pakt, który z Nim zawarłaś i pozwól mi umrzeć. Wrócisz na Ziemię ki tam będziesz spokojnie żyła, zapominając o całej tej sprawie. - Wyszeptał ostatkami sił w głosie.
- Nie. Całe to zamieszanie jest przeze mnie i ja poniosę konsekwencje. Mam nie wiele czasu, więc teraz słuchaj i nic nie mów. Szykuje się wojna, pomiędzy naszymi rasami. Wampiry przyłączą się do diabłów, a czarownice będą walczyły u boku aniołów. Diabły będą toczyły bitwę z aniołami, a wampiry z czarownicami. Lucyfer Cię uwolni. Musisz ostrzec swoich, że mają wroga noszącego śnieżnobiałe skrzydła takie jak twoje. Przepraszam, nie miałam wyboru. Zrobię wszystko żeby zginęło jak najmniej aniołów i czarownic. Musisz mi obiecać tylko jedną rzecz. Nie umieraj w drodze do Niebios. - Do pomieszczenia wszedł Jack
- Czas się skończył. Zostaw tego Psa Anielskiego i wracaj do swojego Pana. – Nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zawsze będę Cię kochać Nathan.
- Ja Ciebie też Aileen. - Delikatnie pocałowałam chłopaka w usta. Po sekundzie zostałam gwałtownie odciągnięta, od pół przytomnego anioła, przez mojego brata.
- Powiedziałem, czas się skończył, wynoś się stąd! - Jack wypchnął mnie z pomieszczenia.
- Nie zgiń, proszę. - Wyszeptałam patrząc się w na wpół przymknięte oczy Nathana, w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Brat zaprowadził mnie przez salę tronową do wielkiej komnaty sypialnej. Pokój był czarno-czerwony. Na wielkim łożu z czerwonym baldachimem leżała czarna suknia z szmaragdowa koronką i diadem z zielonymi klejnotami. Pod łóżkiem stały czarne sandałki na szmaragdowej szpilce. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.
- Masz dziesięć minut na założenie tego i ujarzmienie twojego siana na głowie. Pan będzie czekał w jadalni. Chce Cię w tym widzieć przy kolacji. Żeby nie było niedomówień, jeżeli nie będziesz gotowa w wyznaczonym czasie wyniosę Cię z tego pokoju taką jaką Cię zastane, czyli nawet w samej bieliźnie. – Po swoim monologu wyszedł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Chwilę wpatrywałam się w przygotowane ubranie, po czym się ubierać. Pokręciłam włosy i wpięłam w nie diademik. Zaczęłam przeglądać się w lustrze. Co Prawda wyglądałam ślicznie, jednakże nie mogłam na siebie patrzeć. Nie potrafiłam znieść myśli, że już na zawsze pozostanę w królestwie Lucyfera, u jego boku. Podczas gdy ja byłam zatopiona w swoich myślach, do pokoju wszedł Jack. Chwycił mnie za barki i wręcz wyniósł z pokoju. - Idziemy. Wyglądasz zniewalająco, siostrzyczko. Lucyfer będzie szczęśliwy. - Chłopak ubrany był w czarny smoking, w taki sam jaki mają kelnerzy w niektórych restauracjach kirikow. Na jego szyi widniała czarna obróżka ozdobiona szmaragdami. Na mojej twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech.
- Ooo mój starszy - splunęłam pod jego stopu - brat jest psem Lucyfera. Haha może mnie jeszcze zaniesiesz piesku. Może wolisz żebym podrapała Cię za uszkiem? - Wybuchłam śmiechem. Chłopak pociągnął mnie za włosy. - Aaa, oj chyba chcesz mnie pozbawić całych włosów, może mam powiedzieć Lucyferowi? Uważaj bo nie dostaniesz kości.
- Od kiedy jesteś taka wyszczekana co? Przed chwilą skomlałaś ze strachu przed nami, a teraz masz ubaw w najlepsze.
- Poprawka, nie przed wami tylko przed Nim. A od kiedy? Od czasu gdy nie mam nic do stracenia. I tak oddałam wszystko co miałam. Duszę, serce, ciało. Wkrótce stanę się demonem i żoną Lucyfera. Powiedz mi bracie czy może być coś gorszego dla świeżo upieczonej pół anielicy pół czarownicy, która kocha anioła? Bo ja myślę, że nie. Chcesz mnie bić proszę bardzo, zabić? Jeszcze lepiej. Możesz robić mi co chcesz i tak gorzej być nie może. Będę walczyć przeciwko moim ludziom. Przeciwko ludziom, którzy dali mi nieśmiertelność. Przeciwko ludziom, którzy mnie kochają. Nic gorszego nie może się stać, nic. A teraz prowadź do Lucyfera, chcę mieć to za sobą. Twój Pan podobno nie lubi jak się spóźnia. - Chłopak puścił moje włosy i gestem ręki kazał wyjść przed siebie. Po krótkim czasie doszliśmy do jadalni. W pokoju znajdował się wielki stół. Na samym przodzie siedział Lucyfer wpatrując się w drzwi wejściowe. Po jego lewej stronie było puste krzesło, zaś po prawej siedział ciemny brunet z czarnymi oczami, i chciwym uśmiechem. Dalej siedział chłopak z czerwonymi włosami i zielonymi oczami. Kolejna była dziewczyna o niebieskich włosach i takich samych oczach. Koło pustego krzesła, siedział chłopak z białymi włosami spod, których wystawały dwa czarne rogi . Spojrzałam przerażona w oczy Lucyfera. Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo i gestem ręki nakazał podejść. Stłumiłam strach wyrysowany na twarzy i zastąpiłam go obojętnością. Z pustym wzrokiem podeszłam do demona.
- Lucyferze moja siostra zaczęła szczekać, może nałożymy jej kaganiec? – Wpatrując się w moje oczy zaświergotał mój brat.
- Na razie szczekasz ty, zamilcz i siadaj na swoje miejsce. - Rozkazał. Jack wyszeptał szybkie "wybacz Panie" po czym usiadł na swoim miejscu, które mieściło się za niebiesko-włosą dziewczyną. Tym razem to ja wpatrywałam się w oczy chłopaka, gdy na mojej twarzy wykwitł leciutki uśmiech podobny do grymasu. - Aileen wyglądasz przepięknie, jestem zadowolony, chodź dekolt w sukni mógłby być większy. - Wszyscy zgromadzeni wybuchli śmiechem. Lucyfer uciszył ich machnięciem ręki. - Siadaj - wskazał na puste krzesło z lewej strony. Zrobiłam tak jak chciał. Piekielny Pan zaczął przedstawiać wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu dowiedziałam się, że brunet nazywa się Dagon, czerwono-włosy chłopak to Fenrir, zaś niebiesko-włosa zwie się Mania, natomiast chłopak z rogami to Rimmon - Zdaje mi się, że Jacka już znasz. – Odparł wesoło Lucyfer.
- Czemu mi ich przedstawiasz? Kim oni są, Panie? - Zapytałam się, wpatrując się w pustkę za czerwono-włosym.
- Ci ludzie, a raczej demony to dowódcy oddziałów mojej armii. Chciałem abyś ich poznała i ż wiedziała dzięki komu wygram wojnę. - Na twarzach wszystkich zebranych wykwitł złowieszczy uśmiech. - Ty Aileen będziesz zastępcą białowłosego. Wykonasz każdy jego rozkaz, a jeżeli On zginie co się nie stanie, zastąpisz go jako dowódcę. - W między czasie napełniono kielichy winem, a przed moją osobą postawiono talerz z jedzeniem. Nie zwracałam na niego uwagi dopóki nie zostałam kopnięta w kostkę. - Jedz, nie mogę pozwolić abyś zginęła z głodu, a tym bardziej nie mógłbym Cię otruć. Jesteś mi potrzebna.
- Czemu tylko ja dostałam posiłek? - Znowu zostałam kopnięta. - Panie? – Dodałam z zaciśniętymi zębami. Osobą która mnie kopała okazał się białowłosy, spojrzałam na niego wściekle. Po czym znów nałożyłam maskę obojętności.
- Demony nie jedzą, od czasu do czasu wypijamy krew naszych ofiar, ale gustujemy w winie.- Większość zgromadzonych zaczęła dyskutować o nadchodzącej wojnie. W pewnym momencie przestałam słuchać. Wmuszając w siebie jedzenie pogrążyłam się w myślach, które zaczęły krążyć wokół wszystkich osób, których kochałam. Rodziców, swoich przyjaciółek z akademii, bliźniaczek, Joy, Rosa a w szczególności Nathana. Nie wiedziałam czy Lucyfer faktycznie go wypuścił, a jeżeli tak to czy przeżył. Niestety to się okaże dopiero na wojnie…
***
Kochani, tak oczy Was nie mylą, oto kolejny rozdział. Wielkimi krokami zbliżamy się (nareszcie) do końca tego opowiadania. Przewidział jeden bardzo długi rozdział, albo dwa trochę krótsze (napiszcie jak wolicie) oraz epilog.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Mile wskazane zostawienie czegoś po sobie :-). Jak zwykle za wszystkie błędy przepraszam.
Do następnego. Córka Razjela
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o sprawiedliwy wyrok sądu najwyższego...