czwartek, 5 października 2017

Rozdział XVII – Władca Piekieł



    Miejsce, w którym wylądowaliśmy było ciemne. W dodatku było w nim gorąco i przeraźliwie cuchnęło siarką oraz rozkładem. Od razu skojarzył mi się z Lucyferem. Przyłożyłam sobie rękę pod nos, żebym mogła w miarę oddychać, przy okazji nie zwracając zawartości swojego żołądka. Mój brat zaśmiał się i rozłożył ręce.
- Witam w moim domu siostrzyczko. – Zaciągnął się zapachem zgnilizny. – Mmm, zapach domu. Niebo i Ziemia tak nie pachną, nieprawdaż? – Obrócił się do mnie plecami, patrząc w jakiś odległy punkt.
- Po części musze się z Tobą zgodzić. Nic tak nie pachnie jak to miejsce. No cóż w porównaniu do Nieba czy Ziemi, tu cuchnie. Jak możesz znieść ten zapach? Przecież tu się nie da normalnie oddychać bez odruchów wymiotnych, a ty mówisz, że tu pachnie jak w domu. Gdzieś ty się wychowywał? W trumnie wśród nieboszczyków? – Zbył moje pytania. – Eh nie chcesz odpowiadać to nie. Spróbuję więc inaczej. Gdzie my do cholery jesteśmy?! – Wykrzyknęłam. Tym razem obrócił się w moją stronę i radosnym wręcz śpiewnym głosie, odpowiedział na moje pytanie.
- W Piekle siostrzyczko, w Piekle. Ważna osobistość, chce Cię widzieć. Chyba domyślasz się o kogo chodzi. Podpowiem, to On urozmaicił Ci ramię. – W tamtym momencie prawdopodobnie moje oczy się rozszerzyły, a ja nieświadomie otworzyłam buzie ze zdziwienia. Nie tylko nie On. Po pierwszym spotkaniu mogę śmiało stwierdzić, że go nienawidzę. – Po twojej minię wnioskuję, że wiesz o kim mówię. Nie sądziłem, że jesteś tak błyskotliwą osóbką, siostrzyczko.
- A ja nie sądziłam, że jesteś na tyle niezrównoważony psychicznie aby myśleć, ze nie pamiętam kto mi zostawił blizny. – Burknęłam pod nosem.
- Hmm? Mówiłaś coś? – Spytał chłopak, z chytrym uśmieszkiem.
- Oczywiście, że nie. W przeciwności do ciebie nauczono mnie dobrych manier. – Podeszłam do niego bliżej i złapałam go za kołnierz koszuli. – A teraz gadaj gdzie jest Nathaniel i jego skrzydła! – Jack jednym, zwinnym ruchem, strzepnął moje dłonie, poczym chwycił mnie za nadgarstki.
- Faktycznie znasz się na dobrych manierach. Nie wiem czy wiesz, ale masz mieć do mnie szacunek, jak chcesz być tutaj dobrze traktowana. Wszyscy tutaj nienawidzimy nieposłuszeństwa, za takowe dajemy kary, które do przyjemnych nie należą. – Wysyczał mi prosto w twarz. Puścił mnie, a jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz. – Siostrzyczko, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, ale po co się tak śpieszyć? – Na jego twarzy wykwitł wielki uśmiech. A myślałam, że to kobieta zmienną jest. Chłopak pociągnął mnie za rękę, mimo tego, że stawiałam opór. Zaczął mnie prowadzić, w miejsce, na które wcześniej patrzył.
- Puszczaj mnie! Umiem sama chodzić. Gdzie ty mnie do jasnej cholery prowadzisz? – Jack puścił moją dłoń. Głośno westchnął.
- Czy tobie trzeba wszystko tłumaczyć? – Zapytał się retorycznie. Tak bo faktycznie mi wszystko wytłumaczyłeś. Opowiedziałeś mi, aż na jedno zadane w tym dniu pytanie. To się wysiliłeś… - Masz za mną iść, będę mówił po drodze. Idziemy do twojej nowej komnaty.
- Nie chcę żadnej komnaty. Chcę tylko żeby Nath wreszcie był bezpieczny. – Mój głos zaczął się załamywać. Niespodziewanie przed twarzą, pojawiła się chusteczka. Przyjęłam ją i otarłam swoje łzy.
- Jak już wcześniej mówiłem, wszystko w swoim czasie. Jeżeli nie chcesz iść do komnaty, mogę zaprowadzić Cię do celi. Jednakże podejrzewam, że może Ci tam być troszkę ciasno. Zważywszy na to, że byłabyś tam z milionem potępionych dusz. Potrafią pozbawić inne istoty rozumu, przez swoje zawodzenie. Jednak wybór zostawiam tobie.
- Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, doszłam do wniosku, że komnata brzmi super.
- Tak myślałem. – Obrócił głowę w moją stronę i wybuchnął śmiechem. Jack prowadził mnie przez długie korytarze. Nie omieszkał zahaczyć o siarkowy dół, w którym gotowały się dusze. Wrzaski i błagania były przeraźliwie głośne. Chłopak słysząc te odgłosy rozstawił ręce, jak do lotu i napawał się cierpieniem. Szarpnęłam go za ramię, dając tym samym znak abyśmy już szli. Niespodziewanie popchnął mnie, tym samym zrzucając wprost w siarkowy dół. Wiedziałam, że to się tak skończy. Jaka ja byłam głupia, że za nim poszłam. On chciał tylko mojej śmierci. Pogrążona w swojej rozpaczy, nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy zobaczyłam nad sobą czarne jak smoła skrzydła. Chłopak, do którego one należały, pochwycił mnie i wyciągnął z dołu, stawiając na twardym gruncie.
- Co to miało być? Czyś ty zmysły postradał?! Nigdy więcej tego nie rób! – Moje nogi zaczęły trząść się jak galareta, a oddech przyśpieszył.
- Nie denerwuj się tak siostrzyczko. To w ramach rozrywki. Dostałem przykaz dostarczenia Cię w całości i tak właśnie zamierzam. – Uśmiechnął się chytrze i poszedł w stronę następnego korytarza, szybko do niego podbiegłam. Po pewnym czasie doszliśmy do bogato złoconego budynku. Wyglądał jak pałac. Wszędzie było widać złote zdobienia, ze szmaragdowym połyskiem. Większość okien, które się tu znajdowały, były olbrzymie. Z daleka wyglądały jak zrobione z diamentu. Pałac posiadał masywne drzwi, wysadzone złotem. Pięły się w górę na jakieś osiem metrów. Przed wejściem przystanęłam, zachwycając się wyglądem budynku. Po kilku chwilach Jack poklepał mnie po plecach.
-Jak widać podoba Ci się pałac Pana? - Omamiona pięknem pałacu nieświadomie pokiwałam głową. - Tak myślałem. Szmaragdy będą Ci pasować. Idealnie współgrają z twoimi oczami. Lucyfer wiedział co robił gdy wybierał dla Ciebie diadem.
 - Jak to diadem? Nie mam zamiaru tu zostawać. Powtórzę Ci to po raz ostatni, chcę tylko uratować Nathana! - Po moim wrzasku Jack złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie tak, że patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Czyżby powtórka z rozrywki? – Myślałam, że ostatniu już sobie to zanotowałaś w swojej małej główce. Masz mieć do mnie szacunek, co za tym idzie, nie masz prawa na mnie wrzeszczeć. Ja również powtórzę to po raz ostatni, uratujesz swego kochasia, ale nie za darmo. Teraz marsz do środka bo Pan się niecierpliwi, a gdy On jest zły, to jest bardzo źle.- Po jego monologu puścił moje włosy i wepchnął do budynku. Pałac od środka wyglądał jeszcze lepiej niż od zewnątrz. Wszędzie było pełno złota i ozdób ze szmaragdu. Podłoga była wyłożona dębowymi deskami, na których były czerwone dywany. Chłopak prowadził mnie krętymi korytarzami. Do momentu, aż stanęliśmy przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Zapukał w nie trzy razy. Po czym usłyszał "wejść!". Krępując moje ręce, wprowadził mnie do środka. Po wejściu, smród siarki zaczął gwałtownie narastać. Moim oczom ukazał się elegancka postać, siedzącą na szmaragdowo-złotym tronie.
- Lucyfer...- Wyszeptałam. Jack, ukłonił się nisko, okazując szacunek swojemu panu. Natomiast ja stałam z podniesioną głową i wpatrywałam się w oblicze Pana Piekieł. Gdy mój brat to zobaczył podniósł się i siłą zmusił mnie do uklęknięcia.
- Masz okazywać Panu należyty szacunek, zrozumiano siostrzyczko? - Wysyczał mi do ucha. Lucyfer ze śmiechem wpatrywał się w nasze poczynania.
- Jak ja uwielbiam kłócące się rodzeństwo. Miło Cię znowu widzieć Aileen. Nie sądziłem, że możesz być jeszcze piękniejsza niż ostatnio. - Pan Piekieł wstał ze swojego tronu i podszedł w naszym kierunku. Jednym ruchem zaostrzonego pazura, roztargał dekolt mojej bluzki. Kilka razy zacmokał z zadowolenia. - No, no Jack, dobra robota. Pentagram pierwsza klasa. A co do Ciebie moja piękna - tym razem zwrócił się do mnie - jesteś moja i tylko moja. Nie masz prawa kontaktować się z tym aniołkiem od siedmiu boleści, i tak już długo nie pożyje. Przyprowadzić jeńca. - Wykrzyknął w stronę swoich sług, którzy znajdowali się po obu stronach jego tronu. Po kilku chwilach w pomieszczeniu dało usłyszeć się jęki bólu, który wydobywał się z ust anielskiego chłopaka. Ledwo go rozpoznałam. Chłopak był cały zakrwawiony. Przez jego lewe oko biegła długa, czerwona rana cięta. Miał powyłamywane palce u rąk, natomiast stopy pokaleczone od bicza. Na jego plecach nie widniały już śnieżnobiałe skrzydła, tylko dwie blizny, które łączyły się ze sobą tworząc literę "v".
- Nathan! Nathan to ja Aileen. - Chłopak nie reagował na moje wołania. - Ty cholerny Szatanie, co ty mu zrobiłeś?! Dlaczego?!- Wykrzyknęłam. Starałam się pohamować łzy złości. Opadłam na kolana.
 - Tylko lekko go pokiereszowałem, nic takiego.- Odparł lekkim tonem, najwyraźniej zadowolony z siebie.
- On ledwo żyje ty cholerny skurwielu!- Podniosłam się z klęczek i ruszyłam w stronę Lucyfera. Drogę zastąpił mi brat, więżąc w swoim żelaznym uścisku.
- Nie tym tonem, bo twój aniołek zginie i to w dodatku na twoich oczach! - Lucyfer skinął ręką, a jego służący zbiczowali Nathana. Z jego ust na nowo wyrwał się jęk bólu. Zaczęłam wyrywać się z uścisku brata. W moich oczach zagościł gniew. A ja sama zaczęłam czuć złość jakiej nigdy wcześniej nie czułam. Zaczęłam płonąć niebiesko-fioletowym płomieniem. Posłałam płomienie wprost do Lucyfera. Ten zaczął się tylko śmiać i kolejny raz nakazał pobicie mego ukochanego.
- Dość, proszę dość. - Nie mogłam dłużej patrzeć na krzywdę Anioła. Moje płomienie zniknęły tak szybko jak się pojawiły, a ja na nowo opadłam na ziemię. Służący Lucyfera przestali biczować chłopaka. Ten wypluł trochę krwi i osunął się bezwładnie na podłogę. - Jak mam go uwolnić? Błagam zrobię wszystko, tylko go wypuście, proszę. - Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Lucyfer wraz z Jackiem zaczęli się głośno śmiać.
- Zabrać go, bo ubrudzi mi dywan. Jeżeli tak się stanie będę go wycierał waszymi szpetnymi gębami!- Wykrzyknął Pan Piekieł do swoich sług. Ci szarpnęli Nathana za łańcuchy i zaczęli go ciągnąć po ziemi. - "Zrobię wszystko", wiem, że to zrobisz. Dlatego porwałem właśnie jego. Za bardzo go kochasz, żeby odmówić moich żądań, a te są następujące. Moje dziecko, zbliża się wojna, w której wezmą udział wszyscy. Aniołowie, diabły, czarownice i wampiry. Diabły sprzymierzyły się z wampirami, a aniołowie z czarownicami. Ach Aileen to wszystko przez Ciebie. Plotki szybko się rozchodzą. Na całym magicznym globie, krąży plotka o najpotężniejszej czarownicy, która nosi imię Aileen. Aniołowie wiedzą, że po części jesteś taka jak Oni. Dodatkowo Nathaniel, jeden z wielce potężnych Aniołów, których od tytułu Archanioła dzieli zaledwie jeden szczebel w hierarchicznej drabince, wybrał Ciebie za swoją wybrankę serca. Ten oto potężny Anioł został porwany przez piekło, czyli przeze mnie. Dzięki tym informacjom Aniołowie postanowili walczyć u boku czarownic. Natomiast jak już zdążyłaś zauważyć, wysoki rangą wampir zawarł pakt z jednym z moich. Wracając do sedna sprawy. Ty będziesz walczyć z nami. Zdradzisz swoich i dzięki temu my wygramy, a ty uratujesz swojego kochasia. Skoro to mamy wyjaśnione przejdźmy do sprawy kolejnej. Po wojnie zostaniesz moją królową i wraz ze mną będziesz rządzić piekłem. Zabiję Cię a potem przemienię w demona. Ostatecznie to będzie największy cios dla twoich dwóch gatunków i dla twojego Nathaniela. W tym czasie gdy wszyscy będą rozpaczać nad twoim losem, moje serce będzie się radować. Zapewne twoje po jakimś czasie również. Co ja plotę, ja nie mam serca. – Zaśmiał się szyderczo. - To są moje warunki uwolnienia twojego kochasia, zgadzasz się na nie? – Zapytał z pewnością siebie godną prawdziwego władcy.
- A jak bym się nie zgodziła? – Spytałam praktycznie szeptem.
- Aniołek zginie. Więc jaka jest twoja decyzja? – Wyszczerzył się w szatańskim uśmiechu. Doskonale wiedział jaka będzie moja odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że nie zostawił mi żadnego wyboru.
- Kiedy ma nastąpić wojna, Panie?- Wszystkie słowa wyszeptałam. Bałam się, że gdy spróbuję powiedzieć to głośniej słowa nie przejdą mi przez gardło.
 - Tak myślałem, diabełku. – Usłyszawszy swoje nowe przezwisko, zachciało mi się płakać.-Wojna rozpocznie się za trzy dni.- Chwycił mój podbródek i wpił się w moje usta. Z ogromnym obrzydzeniem zaczęłam go oddawać. Gdy wreszcie Lucyfer oddalił się by zaczerpnąć powietrza, spytałam.
- Czy mogę się z nim pożegnać? – Zadając pytanie, spuściłam głowę.
- Masz dziesięć minut. I żadnych sztuczek, w moim królestwie twoja moc jest bezużyteczna. Jack masz ją tam zaprowadzić i pilnować za drzwiami.
- Dobrze, Panie. Wstawaj siostrzyczko, koniec wylegiwania się. - Chłopak szarpnął mnie za ubrania i postawił na nogi. Trzymając za barki, zaczął mnie prowadzić w stronę jak mi się zdawało więzienia. Po kilku chwilach stanęłam przed kratami więziennymi. Jack otworzył cele i gestem ręki nakazał wejść do środka. - No wchodź, twój kochaś jest za drzwiami, po prawej stronie. Mam zakaz krzywdzenia Ciebie, zdaję mi się, że już Ci to mówiłem. Będę Cię tu pilnował abyś przypadkiem nie uciekła. Zresztą i tak nie masz gdzie. - Wepchnął mnie do środka. Ustawił zegarek odmierzający czas dziesięciu minut i odwrócił się do mnie plecami.  Z prędkością światła podbiegłam do otwartych drzwi. W środku zastałam poturbowanego Nathaniela.
- Nath. To ja Aileen. Już wszystko będzie dobrze. - Podeszłam do chłopaka i zaczęłam gładzić go po głowie. Nathan z wielkim trudem otworzył oczy.
- Aniołku… - Wychrypiał, poczym niemal natychmiast zaczął kasłać. Odczekał chwilę aż kaszel minie i z bólem w oczach kontynuował. - Zawiodłem tak bardzo Cię przepraszam. - Wypowiedziane słowa były ledwo słyszalne, musiałam się nachylić aby cokolwiek usłyszeć.   
 - Cii nic już nie mów. Nie zawiodłeś, to wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy nie uwierzyła Rosowi nic by się nie stało. W dalszym ciągu żyłaby Zurra, a ty byłbyś cały. – Starałam się być silna, ale z moich oczu wypłynęła łza, która skapnęła na policzek Nathana.
- Jak się tu dostałaś? Proszę powiedz, że nie sprzedałaś swojej duszy Lucyferowi. – Zapytał trochę głośniej niż poprzednio z nadzieją w głosie. Milczałam. Nie mogłam odpowiedzieć na jego pytanie. Jak bym mogła to zrobić? Nie chciałam go kolejny raz ranić, a to na pewno byłby dla niego cios. - Na Wszystkie Świętości, Aileen to ja miałem oddać za Ciebie życie, a nie ty za mnie. Odwołaj pakt, który z Nim zawarłaś i pozwól mi umrzeć. Wrócisz na Ziemię ki tam będziesz spokojnie żyła, zapominając o całej tej sprawie. - Wyszeptał ostatkami sił w głosie.
- Nie. Całe to zamieszanie jest przeze mnie i ja poniosę konsekwencje. Mam nie wiele czasu, więc teraz słuchaj i nic nie mów. Szykuje się wojna, pomiędzy naszymi rasami. Wampiry przyłączą się do diabłów, a czarownice będą walczyły u boku aniołów. Diabły będą toczyły bitwę z aniołami, a wampiry z czarownicami. Lucyfer Cię uwolni. Musisz ostrzec swoich, że mają wroga noszącego śnieżnobiałe skrzydła takie jak twoje. Przepraszam, nie miałam wyboru. Zrobię wszystko żeby zginęło jak najmniej aniołów i czarownic. Musisz mi obiecać tylko jedną rzecz. Nie umieraj w drodze do Niebios. - Do pomieszczenia wszedł Jack
- Czas się skończył. Zostaw tego Psa Anielskiego i wracaj do swojego Pana. – Nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zawsze będę Cię kochać Nathan.
- Ja Ciebie też Aileen. - Delikatnie pocałowałam chłopaka w usta. Po sekundzie zostałam gwałtownie odciągnięta, od pół przytomnego anioła, przez mojego brata.
- Powiedziałem, czas się skończył, wynoś się stąd! - Jack wypchnął mnie z pomieszczenia.
 - Nie zgiń, proszę. - Wyszeptałam patrząc się w na wpół przymknięte oczy Nathana, w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Brat zaprowadził mnie przez salę tronową do wielkiej komnaty sypialnej. Pokój był czarno-czerwony. Na wielkim łożu z czerwonym baldachimem leżała czarna suknia z szmaragdowa koronką i diadem z zielonymi klejnotami. Pod łóżkiem stały czarne sandałki na szmaragdowej szpilce. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.
- Masz dziesięć minut na założenie tego i ujarzmienie twojego siana na głowie. Pan będzie czekał w jadalni. Chce Cię w tym widzieć przy kolacji. Żeby nie było niedomówień, jeżeli nie będziesz gotowa w wyznaczonym czasie wyniosę Cię z tego pokoju taką jaką Cię zastane, czyli nawet w samej bieliźnie. – Po swoim monologu wyszedł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Chwilę wpatrywałam się w przygotowane ubranie, po czym się ubierać. Pokręciłam włosy i wpięłam w nie diademik. Zaczęłam przeglądać się w lustrze. Co Prawda wyglądałam ślicznie, jednakże nie mogłam na siebie patrzeć. Nie potrafiłam znieść myśli, że już na zawsze pozostanę w królestwie Lucyfera, u jego boku. Podczas gdy ja byłam zatopiona w swoich myślach, do pokoju wszedł Jack. Chwycił mnie za barki i wręcz wyniósł z pokoju. - Idziemy. Wyglądasz zniewalająco, siostrzyczko. Lucyfer będzie szczęśliwy. - Chłopak ubrany był w czarny smoking, w taki sam jaki mają kelnerzy w niektórych restauracjach kirikow. Na jego szyi widniała czarna obróżka ozdobiona szmaragdami. Na mojej twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech.
- Ooo mój starszy - splunęłam pod jego stopu - brat jest psem Lucyfera. Haha może mnie jeszcze zaniesiesz piesku. Może wolisz żebym podrapała Cię za uszkiem? - Wybuchłam śmiechem. Chłopak pociągnął mnie za włosy. - Aaa, oj chyba chcesz mnie pozbawić całych włosów, może mam powiedzieć Lucyferowi? Uważaj bo nie dostaniesz kości.
 - Od kiedy jesteś taka wyszczekana co? Przed chwilą skomlałaś ze strachu przed nami, a teraz masz ubaw w najlepsze.
 - Poprawka, nie przed wami tylko przed Nim. A od kiedy? Od czasu gdy nie mam nic do stracenia. I tak oddałam wszystko co miałam. Duszę, serce, ciało. Wkrótce stanę się demonem i żoną Lucyfera. Powiedz mi bracie czy może być coś gorszego dla świeżo upieczonej pół anielicy pół czarownicy, która kocha anioła? Bo ja myślę, że nie. Chcesz mnie bić proszę bardzo, zabić? Jeszcze lepiej. Możesz robić mi co chcesz i tak gorzej być nie może. Będę walczyć przeciwko moim ludziom. Przeciwko ludziom, którzy dali mi nieśmiertelność. Przeciwko ludziom, którzy mnie kochają. Nic gorszego nie może się stać, nic. A teraz prowadź do Lucyfera, chcę mieć to za sobą. Twój Pan podobno nie lubi jak się spóźnia. - Chłopak puścił moje włosy i gestem ręki kazał wyjść przed siebie. Po krótkim czasie doszliśmy do jadalni. W pokoju znajdował się wielki stół. Na samym przodzie siedział Lucyfer wpatrując się w drzwi wejściowe. Po jego lewej stronie było puste krzesło, zaś po prawej siedział ciemny brunet z czarnymi oczami, i chciwym uśmiechem. Dalej siedział chłopak z czerwonymi włosami i zielonymi oczami. Kolejna była dziewczyna o niebieskich włosach i takich samych oczach. Koło pustego krzesła, siedział chłopak z białymi włosami spod, których wystawały dwa czarne rogi . Spojrzałam przerażona w oczy Lucyfera. Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo i gestem ręki nakazał podejść. Stłumiłam strach wyrysowany na twarzy i zastąpiłam go obojętnością. Z pustym wzrokiem podeszłam do demona.
 - Lucyferze moja siostra zaczęła szczekać, może nałożymy jej kaganiec? – Wpatrując się w moje oczy zaświergotał mój brat.
- Na razie szczekasz ty, zamilcz i siadaj na swoje miejsce. - Rozkazał. Jack wyszeptał szybkie "wybacz Panie" po czym usiadł na swoim miejscu, które mieściło się za niebiesko-włosą dziewczyną. Tym razem to ja wpatrywałam się w oczy chłopaka, gdy na mojej twarzy wykwitł leciutki uśmiech podobny do grymasu. - Aileen wyglądasz przepięknie, jestem zadowolony, chodź dekolt w sukni mógłby być większy. - Wszyscy zgromadzeni wybuchli śmiechem. Lucyfer uciszył ich machnięciem ręki. - Siadaj - wskazał na puste krzesło z lewej strony. Zrobiłam tak jak chciał. Piekielny Pan zaczął przedstawiać wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu dowiedziałam się, że brunet nazywa się Dagon, czerwono-włosy chłopak to Fenrir, zaś niebiesko-włosa zwie się Mania, natomiast chłopak z rogami to Rimmon - Zdaje mi się, że Jacka już znasz. – Odparł wesoło Lucyfer.
- Czemu mi ich przedstawiasz? Kim oni są, Panie? - Zapytałam się, wpatrując się w pustkę za czerwono-włosym.
- Ci ludzie, a raczej demony to dowódcy oddziałów mojej armii. Chciałem abyś ich poznała i ż wiedziała dzięki komu wygram wojnę. - Na twarzach wszystkich zebranych wykwitł złowieszczy uśmiech. - Ty Aileen będziesz zastępcą białowłosego. Wykonasz każdy jego rozkaz, a jeżeli On zginie co się nie stanie, zastąpisz go jako dowódcę. - W między czasie napełniono kielichy winem, a przed moją osobą postawiono talerz z jedzeniem. Nie zwracałam na niego uwagi dopóki nie zostałam kopnięta w kostkę. - Jedz, nie mogę pozwolić abyś zginęła z głodu, a tym bardziej nie mógłbym Cię otruć. Jesteś mi potrzebna.
- Czemu tylko ja dostałam posiłek? - Znowu zostałam kopnięta. - Panie? – Dodałam z zaciśniętymi zębami. Osobą która mnie kopała okazał się białowłosy, spojrzałam na niego wściekle. Po czym znów nałożyłam maskę obojętności.
 - Demony nie jedzą, od czasu do czasu wypijamy krew naszych ofiar, ale gustujemy w winie.- Większość zgromadzonych zaczęła dyskutować o nadchodzącej wojnie. W pewnym momencie przestałam słuchać. Wmuszając w siebie jedzenie pogrążyłam się w myślach, które zaczęły krążyć wokół wszystkich osób, których kochałam. Rodziców, swoich przyjaciółek z akademii, bliźniaczek, Joy, Rosa a w szczególności Nathana. Nie wiedziałam czy Lucyfer faktycznie go wypuścił, a jeżeli tak to czy przeżył. Niestety to się okaże dopiero na wojnie…

***

   Kochani, tak oczy Was nie mylą, oto kolejny rozdział. Wielkimi krokami zbliżamy się (nareszcie) do końca tego opowiadania. Przewidział jeden bardzo długi rozdział, albo dwa trochę krótsze (napiszcie jak wolicie) oraz epilog. 
   Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Mile wskazane zostawienie czegoś po sobie :-). Jak zwykle za wszystkie błędy przepraszam. 
Do następnego. Córka Razjela

niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział XVI - Śmierć



 

   Cztery dni ciągłych treningów. Cztery dni szalejących myśli. Cztery dni ohydnego płaszczenia się przed wampirami. Cztery dni specjalnych nauk magii od Rosa. I cztery dni spędzone na dopracowywaniu naszego planu. Dzisiaj nareszcie jest piątek, a ja już nie wytrzymuję ze stresu. Od rana jestem cała spanikowana, z resztą nie tylko ja. Cholernie się martwimy czy wszystko potoczy się tak jak należy. Ubrałam się w mój standardowy strój do treningu i razem z wampirzycą oraz moim „nauczycielem”, wyruszyliśmy na ostatni trening. Przynajmniej tak nam się zdawało. Otworzyłam salę i stanęłam twarzą w twarz z moim porywaczem.
- Cześć Nick. – Przywitałam się promiennie. Musiałam powstrzymam odruchy wymiotne. Nie mogłam patrzeć na twarz wampira, który traktował mnie jak swoją własność. Najchętniej wydrapałabym mu oczy, ale musiałam poczekać. Jeszcze chwile musiałam się powstrzymać i grać potulną dziewczynkę.
- Ooo jaka uradowana. Cieszysz się na małe czary- mary? – Pokiwałam twierdząco głową. Najchętniej podskoczyłabym z radości i zapiszczała jak małe dziecko, ale nie mogłam tego zrobić. – Czarodziejku masz i czyń honory. – Nick rzucił brunetowi flakonik z fioletową, połyskującą esencją. Moja magia. – A i jeszcze jedno, masz jej dać dwie krople, co najwyżej trzy, nie więcej. Mój skarb mógłby tego nie wytrzymać. A do dzisiejszych lekcji tyle powinno starczyć. – Ross posłusznie wykonał polecenie. Dał mi dwie krople. Niby tak mało, a jednak powinno wystarczyć. Gdy esencja magiczna przedostawała się do mojego organizmu czułam, coś w stylu prądu. To było cudowne uczucie, ale trwało nie więcej niż 5 sekund, gdyż magii było bardzo niewiele.  Brunet oddał flakonik wampirowi i nisko się skłonił. – Moje zadanie na tę chwilę spełnione, idę na trybuny obserwować jak moja mała księżniczka będzie parać się magią. – Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek, a po chwili już znajdował się na swoich ukochanych trybunach.  Nadszedł czas na fazę numer dwa, naszego planu. Zaczęłam szeptać słowa, których wyuczyłam się na pamięć, przy pomocy Rosa. Język, w którym było zaklęcie był dla mnie nie znany, ale Ros wytłumaczył mi co ono oznacza. A dokładnie zaklęcie, brzmi tak: Moc, która została odebrana, wróci z powrotem do swojego pana. Moc na nowo będzie mą bronią, moc znów stanie się ze mną jednością. Moc niech do mnie powróci. Wzywam Cię spowrotem do siebie. Uwolnij się i przybądź.
- Da ikon cewa an samu, za su koma ga ubangijinsa. Ikon sake za ta makami, ikon sake faru a gare ni daya. Ikon bari in dawo. Na kira ku mayar da su da kanka. Yantar da kanka da kuma fita. - Zaczęłam się unosić. Kątem oka zobaczyłam zdziwienie na twarzy Nicka, gdy flakonik trzymany w jego dłoni stał się pusty. Cała moc płynęła delikatnymi, fioletowymi strużkami wprost do mojego ciała. Po zetknięciu się z moją skórą, mój cały organizm doświadczył ponownego prądu, który był tak przyjemny i zarazem sto razy silniejszy od poprzedniego. Widziałam Nicka, który chciał do mnie podbiec, ale nie zdążył. Powstrzymała go Joy. Przytrzymywała go, a twarz zakneblowała szmatą nasączoną wodą z opiłkami żelaza. Dziewczyna od dotyku żelaza miała całe poparzone ręce, a trzymała szmatę tylko przez kilka sekund. Nie chciałam wiedzieć co działo się w ustach Nicka. Z mojego ciała zaczęła wydobywać się fioletowa poświata. W końcu, już w normalnej postaci, opadłam delikatnie na ziemię. Spojrzałam na swój mostek i otwarłam szerzej oczy, mój symbol się powiększył, a na dodatek miał dodatkowe dwie obramówki. Z tego co wiem, jeszcze nikt w historii nie miał takiego symbolu. Olimpia, jak dotąd najpotężniejsza czarownica, miała tylko jedną obramówkę. Z tego wynikało, że byłam potężniejsza od niej. Zastanawiało mnie tylko jak. Otrząsnęłam się z chwilowego szoku, po tym jak usłyszałam krzyki Joy, że już dużej nie może utrzymać Nicka. W tym momencie wampir, wyrwał się dziewczynie i popędził do mnie w wampirzym tempie. Niewiele myśląc, rzuciłam zaklęcie, które niemal samoistnie wydobyło się z moich ust. Świat zamarł, za wyjątkiem Joy i Rosa.
- Szybko, podajcie mi ręce! – Wykrzyknęłam. Bardzo szybko spełnili mój rozkaz. Szybko pomyślałam o pewnym, w zasadzie zapomnianym przeze mnie miejscu. Drzwi, do których zaprowadziły mnie kiedyś fontanny, stały jak kiedyś. Tak jak ostatnio ptaki zaczęły świergotać: przybyłaś, nareszcie jesteś gotowa. Czekaliśmy na to. Otwórz szybko drzwi. Śmierć twa jest już blisko. Rzuć zaklęcie Aileen. Rzuć zaklęcie. Zaklęcie… - głosy stopniowo zaczęły cichnąć, aż w końcu przestałam je słyszeć . W moim umyśle szybko mignęło zaklęcie: Doors da aka rufe don ƙarni, a yanzu a ƙarƙashin rinjayar da wannan sihiri zai bude*.- Wypowiedziałam je, a drzwi otworzyła się. Weszliśmy szybko do środka. Pomieszczeniem, do którego trafiliśmy okazała się wielka sala treningowa. Szybko wyczarowałam dwa łóżka i samo zapełniającą się lodówkę.
- Zostańcie tu. Powinniście tu być bezpieczni. Ja muszę uratować kilka osób, które przeze mnie wpadły w cholernie głębokie bagno problemów. – Powiedziałam ze smutkiem i z złością na samą siebie, w głosie.
- Poczekaj Aileen, co to za miejsce? – Zapytała mnie wampirzyca. Uśmiechnęłam się do niej smutno.
- Nie mam pojęcia. Zwarzywszy jednak na to, że nawet ja wcześniej nie mogłam tego otworzyć, to podejrzewam, że to jest taki schron w razie niebezpieczeństwa. Patrząc na to jak bardzo wściekły był Nick, mogę głośno powiedzieć, że jest źle. Poza tym te drzwi otwarły się dopiero jak osiągnęłam pełnię swych sił, jako czarownica. Na wszelki wypadek zabezpieczę jeszcze pokój od środka. -Machnęłam ręką z kariya na ustach, co oznaczało ochronę. Cały pokój zaczęła otaczać ledwo widoczna powłoczka ochronna. – Teraz jesteście na sto procent bezpieczni. Nie wiem ile zajmie mi moja no powiedzmy wyprawa, ale zostawię wam wszystko co jest niezbędne do życia. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję za wszystko, jakoś się Wam odwdzięczę. Żegnajcie. – Po mojej „przemowie”, machnęłam ręką i przeniosłam się do mojego pokoju w akademii. W głowie słyszałam jeszcze wrzaski Rosa i Joy, które oznaczały moje imię. Stałam po środku pokoju i nie wiedziałam co robić dalej. Moja wcześniejsza siła wzięła się z szoku. Teraz gdy jestem sama cholernie się boję. Na moich barkach spoczywa życie Nathana. Do tego muszę uratować Zirrę, Zurrę, Mags i Mackenzi. Pytanie od którego z nich zacząć. Nathana kocham najmocniej na świecie. Umiera, ale nie wiem gdzie jest i odnalezienie go może zająć sporo czasu. W szczególności, że nie mam już z nim żadnego połączenia. Z drugiej strony są dziewczyny, które próbowałam ratować za nim zostałam porwana. Niemal na pewno jest już za późno, żeby uratować ich umysły, w szczególności u Zirry. Nabyłam nowe moce, ale nawet teraz nie jestem pewna czy zdołam oczyścić ich umysły. Każda sekunda jest dla nich wszystkich bardzo cenna, a ja stoję jak slup soli i zastanawiam się kto jest dla mnie ważniejszy, albo kto jest w gorszej sytuacji. Podczas swoich rozmyślań, doszłam do przerażającego faktu. Zdążę uratować tylko jednych. Albo Nathana, albo dziewczyny. Wybiegłam z pokoju i zaczęłam walić w drzwi, które były naprzeciwko moich. Po chwili usłyszałam wrzaski, żebym przestała się dobijać, bo mieszkanka pokoju już idzie. Otworzyła mi zdenerwowana Zurra. Na mój widok otworzyła szeroko buzię z niedowierzania, po czym uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek. Wciągnęłam powietrze przez zęby.
- T-to ty! Każdy myślał, że zginęłaś. Do jasnej cholery pokazali nam twoje ciało! Jak to możliwe, że żyjesz? Nawet magowie czarnej magii, boją się używać nekromancji. To jest ściśle zakazane! – W głosie dziewczyny mieszały się różne emocje. Niedowierzanie, strach, radość, niestety dominującą emocją była złość. Złość na co? Na to, że żyję, na siebie? – Nie zbliżaj się do mnie. – Wykrzyknęła. Jej oczy zaszły delikatną mgłą. Aha czyli sprawką jej złości był nie kto inny jak Szarlot.
- Wybacz, ale będzie wręcz przeciwnie. Wpuścisz mnie sama, czy mam wejść siłą? – Po tym pytaniu, dziewczyna zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. -  Czyli jednak wejdziemy siłą. – Machnęłam ręką, z zamiarem przeteleportowania się do pokoju. Napotkałam jakąś dziwną energię, która mi to uniemożliwiała. Przyjrzałam się bliżej drzwiom. Wokół nich była delikatna czarna powłoczka. Dotknęłam jej, aby upewnić się co do moich podejrzeń. Kopnął mnie prąd. Czyli jest tak jak myślałam. Powłoka ochronna, mająca za zadanie zabić każdego, kto jej dotknie. Ale nie mnie. Mam na sobie specjalną ochronę przed czarną magią. Taki rodzaj magii jest zakazany. Za używanie jej, wykonuje się karę śmierci. Czarnej magii używają te czarownice, które są stosunkowo słabe w czarnej magii. Używając czarnej magii, na początku chcą się tylko wzmocnić, ale potem najczęściej ich intencje są inne. Ich serce przepełnia się żądzą, większej magii. Czym czarownica bardziej potężna w czarnej magii, tym mniej życia jej zostało. Czarna magia zabiera energię życiową, aby wzmocnić swą moc.
Przyłożyłam dłonie do powłoki i wypowiedziałam kilka słów, które utworzyły zaklęcie. Powłoka pękła, a ja bez większego trudu, przeniosłam się do Zirry.
- C-co? Jak do jasnej cholery Ci się to udało? Wyczułam wibracje w barierze, powinnaś już nie żyć! Pokaż symbol! – Zażądała. Wahałam się czy jej go pokazać, czy jednak nie. Przez przypadek mogła by zobaczyć o jeden symbol za dużo. A pentagramu nie powinien nikt widzieć. Podeszła bliżej mnie i szarpnęła za dekolt bluzki. Na szczęście odsłoniła tylko tyle, ile było trzeba. Zobaczywszy mój znak, puściła moją koszulkę i zakryła usta dłonią. – To nie możliwe, niemożliwe! Nie możesz mieć dwóch obwolutek na znaku, nawet Olimpia miała jedną!
- No widzisz, a jednak mogę. A teraz pozwól, że Ci pomogę i uwolnię Cię od uroku Szarloty. – Podeszłam bliżej niej. Z każdym moim krokiem w jej stronę , ona robiła krok w tył, aż w końcu dotarła do ściany.
- Nie, nie waż się mnie dotykać. Nie zbliżaj się! Proszę Aileen, nie! – Chwyciłam jej głowę w dłonie. – Nie, nie, nie, nie… - zaczęła coraz szybciej wymawiać to jedno słowo. Ja natomiast zaczęłam włamywać się do jej umysłu i całego organizmu. Można by powiedzieć, że w jakiś sposób się ze sobą połączyłyśmy. Czułam wszystko to co ona, miałam dostęp do jej myśli, widziałam jej oczami. Zobaczyłam siebie. Moje oczy zrobiły się fioletowe, a moje usta cały czas szeptały zaklęcie, chociaż nie miałam o tym wcześniej pojęcia. Zaczęłam powoli oczyszczać ją za pomocą mojej magii. Delikatnie wpuszczałam kolejne wiązki energii, które wypukiwały z dziewczyny prochy, którymi była faszerowana. Doszłam do serca. Wokół niego były wiązki obcej magii. Domyślałam się, że należą do Szarloty. Zaczęłam „walczyć” z wiązkami Szarloty. W tym momencie do pokoju weszła Zurra. Rozproszyłam się i przez przypadek wpuściłam do serca Zirry za dużo mojej magii. Serce dziewczyny przepełnione tak dużą dawką mocy, nie wytrzymało i eksplodowało, pozbawiając życia czarownicy. Oszołomiona, wyszłam z jej organizmu. Jej bezwładne ciało opadło na moje ręce. Po moich policzkach spłynęły dwie słone łzy, które opadły na policzko martwej dziewczyny. Zurra zaczęła krzyczeć i płakać jednocześnie. Wymierzyła we mnie swoją różdżkę.
- Ty potworze! Jak mogłaś ją zabić?! – Zaczęła wrzeszczeć przez łzy. Odłożyłam ciało na podłodze i podniosłam się, żeby stanąć z Zurrą twarzą w twarz.  – Pozbawiłaś życia moją siostrę, teraz ja pozbawię ciebie. Życie z życie „przyjaciółko”. – Ostanie słowo wypluła z wielkim jadem w głosie. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Zurra zaczęła machać swoją różdżką i wypowiadać jakieś zaklęcie. W moją stronę poleciały czarne stróżki magii, które wbiły się prosto w moje serce. Po zetknięciu się z moją skórą zamieniły się w czarne kolce. Poczułam straszny ból rozchodzący się po całym moim ciele. Takie coś może wykonać tylko wyższy mag czarnej magii. Moja bariera nie jest mnie całkiem w stanie ochronić, przed tak potężną magią. Wyplułam krew, która zebrała się w moich ustach. Lekko się zachwiałam na nogach, ale zignorowałam to i udawałam, że jej moc nic na mnie nie robi.
- Już? Skończyłaś? Mogę Ci to wszystko wytłumaczyć. Jesteście pod władzą Szarloty, wyprała Wam mózg. Jej zdolności wykraczają nawet poza czarną magię. Nie wiem kim ona jest, ale ja chciałam tylko pomóc. Już kończyłam, ale do pokoju weszłaś ty. Rozproszyłaś mnie i przelałam za dużo magii do jej serca. Jeszcze do końca nie panuję nad swoją siłą.  Nigdy w życiu nie chciałam jej zabić. Od dziecka byłyście dla mnie jak siostry. Byłyśmy przyjaciółkami! – Wyplułam kolejną dawkę krwi, zalegającą w moich ustach.
- Łgaż, łgarz jak głupi pies. Gdybyś nie wiedziała Szarlot, podarowała nam magię, która nie zna ograniczeń. – Wykrzyczała a jej oczy zaszły czernią. – A i jeszcze jedno. Szarlot podarowała nam pewnego rodzaju ochroniarzy, którzy właśnie pomogą mi Ciebie zabić. Nie mam pojęcia czemu moje piekielne ostrza na ciebie nie działają. Powinnaś już dawno leżeć w agonii, błagając mnie o okazanie Ci litości i zabicie Cię. Pomyślę nad tym potem, teraz co ważniejsze, mój ochroniarz właśnie przybył. – Za plecami Zurry pojawiła się czarna mgła, z której zaczął wyłaniać się rosły mężczyzna z czarnymi jak węgiel skrzydłami. Jego twarz wydała mi się znajoma. Jestem pewna, że już go gdzieś widziałam. Zobaczywszy mnie wyszczerzył się w drwiącym uśmiechu.
- Witaj moja ukochana siostrzyczko. Ah tak za Tobą tęskniłem Aileen. – Ten głos i te słowa. To nie możliwe, żeby ten człowiek był tym upadłym aniołem, którego kiedyś widziałam przy moim ciele. To nie może być moja rodzina. Ja nie mam brata. – Właśnie miałem Cię odwiedzić u Nicka, żeby sprawdzić jak tam, moje zapieczętowanie. A tu proszę taka miła niespodzianka, sama do mnie przyszłaś. – Powiedział radosnym głosem. – Ale wiesz co? Nie ładnie tak uciekać, gdy jest się w gościach. Nick traktował Cię jak księżniczkę, a ty tak po prostu od niego uciekłaś. Moja krew. – Zaśmiał się. Teraz skierował się do Zurry. – Dobrze się spisałaś, ale teraz nie jesteś mi już potrzebna. A i jeszcze jedno osobą, którą zabije nie będzie Aileen, zgadnij kto mi zostaje w tym pokoju. – Wypowiedziawszy te słowa, złapał Zurrę za szyję i rzucił nią o ścianę.
- Nie! – Krzyknęłam w chwili gdy dziewczyna uderzyła o powierzchnię. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię. Widziałam unoszącą się klatkę piersiową, przynajmniej tyle, że żyje. – Coś ty zrobił? Nikt dzisiaj więcej nie zginie! – Podeszłam do dziewczyny i wypowiedziałam lecznicze zaklęcie. Co prawda będzie po nim spać jakieś 10 godzin, ale przynajmniej będzie żyć. Napastnik stał jak stał i tylko podśmiewuje się ze śmiechu. – Z czego się tak cieszysz? – Wysyczałam.
- Z ciebie, złotko. Powiedziałaś, pozwól, że zacytuję: „ Nikt dzisiaj więcej nie zginie” i lecisz w długą do tej marnej czarownicy aby ją ratować. Przypomnę, że nie tak dawno zabiłaś jej siostrę, a ona przed kilkoma minutami chciała zabić Ciebie, a ty tak po prostu ją ratujesz. Wybacz ale to jest zabawne. -  Strzeliłam w niego zaklęciem paraliżującym. Nic mu się nie stało. – Nie ładnie tak w brata celować. Twoje hokus-pokus na mnie nie działa.
- Czego chcesz? – Zapytałam ostrym tonem. Podszedł do mnie bliżej, wystawiłam rękę przed siebie, w razie gdybym musiała się bronić. Może tylko kłamał, że nie działają na niego zaklęcia? Może tylko to jedno nie działało. Coś czuje, że to złudne nadzieję. -  Nie podchodź! – Nie posłuchał. Z drwiącym wyrazem na twarzy, złapał moją wystawioną rękę i wykręcił ją do tyłu. Zwinnym ruchem dodał drugą i zanim się spostrzegłam miałam związane ręce. Nawet nie wiem kiedy i skąd zdążył wyjąć sznurek. Szybkim i mocnym pociągnięciem rozerwał moją koszulkę. Zaśmiał się w niebogłosy.
- Czyli jednak próbowałaś się z nim kontaktować. Pewnie musi cię to kurewsko boleć. – Dotknął otwartą dłonią pentagramu. Niemiłosiernie zapiekło. Z bólu wstrzymałam na chwilę powietrze. – Mam rację. Oczywiście, że tak. W końcu sam stworzyłem tę pieczęć. Ah i jeszcze te piekielne ostrza. – Zjechał ręką w miejsce ostrzy. Jednym ruchem wyrwał trzy ostrza, znajdujące się koło siebie. Do moich ust napłynęła ponownie krew, tym razem w większej ilości niż poprzednio. Zaczęłam się nią krztusić. Mężczyzna włożył rękę w ranę. Wygięłam się w łuk z bólu, a po moich policzkach popłynęła jedna łza. Chłopak od razu ją zlizał.
- Pieprzony sadysta. – Wysyczałam.
- Oj tam zaraz sadysta, jestem zły. A ból kogoś innego jest zabawny. – Zachichotał jak chory psychicznie człowiek.
- Zapytam jeszcze raz, kim jesteś!? – Wykrzyczałam mimo bólu. Ręka chłopaka dalej tkwiła w mojej klatce piersiowej.
- Wydawało mi się, że już to mówiłem. No ale cóż odświeżę Ci pamięć. Me imię brzmi Jack i jestem twym bratem, siostrzyczko. Zrodzeni z tego samego ojca, porzuceni, na wieki rozdzieleni. Jam pierworodny, ty zaś z naszej trójki najmłodsza. Pół czarownicy, pół aniołowie. Jeden w złego się przemieni, drugi nigdy nawet aniołem nie zostanie, a trzecia potężną Anielicą będzie. Chyba wiesz, kto kim jest, prawda? – Wciągnęłam głośno powietrze.
- Gdzie jest drugi brat? – Zapytałam ściszonym głosem.
- Obecnie nie jestem pewien. Dobrze go ukryłaś, ale dam Ci małą podpowiedź, jest z pewną długowłosą wampirzycą. – Wyszczerzył się w obrzydliwym uśmiechu. Gdybym mogła zakryłabym ręką usta, ale tego nie mogłam zrobić, więc tylko odwróciłam wzrok i cicho wyszeptałam.
-Ros, to nie możliwe…
- Bingo. Możliwe, możliwe. Jak myślisz, czemu na początku tak Ci pomagał? Jak myślisz czemu  w wieku sześciu lat, zamieniłaś go w pluszowego misia i ukryłaś go w swojej jaskini? Chroniłaś go przede mną! A on w zamian zabrał Ci wspomnienia. Dwójka rodzeństwa, która za wszelką cenę chce się chronić nawzajem. Powiem Wam, że coś nie wyszło. Chronił Cię brat, a nawet matka, a to i tak ja wygrałem. Zawsze darzyłem cię  sympatią, w szczególności jak byłaś mała, ale ty się mnie bałaś. Za każdym razem gdy się bawiliśmy chowałaś się za plecami Rosa. Za każdym pieprzonym razem. Wcześniej nie miałaś się czego bać, teraz już tak. – Jego głos niepokojąco drżał. Spojrzałam z powrotem w jego oczy.
- Moja matka została w domu, więc jakim cudem miałaby mnie chronić? – Parsknął, usłyszawszy moje słowa.
- Głupia. Ta czarownica nie jest twoją matką. Zgodziła się tobą zaopiekować do czasu twojego wyjazdu do Akademii. Twoją jak i Rosa matką jest Ortea. Nie zdziwiło Cię, że oni mają takie same nazwiska? Nie zastanawiało Cię czemu jesteś w osobnym pokoju? Czemu masz większe zdolności niż inne czarownice? – Zapytał, z drwiną w głosie. Spłonęłam rumieńcem. Jak mogłam się nie zorientować, że Ros i Ortea, a raczej mama, mają takie same nazwiska? Nad pozostałymi sprawami, owszem myślałam, ale jak mogłam przegapić tak ważny szczegół? Ale jestem głupia.
- A co z twoją matką? – Zapytałam jeszcze ciszej niż ostatnio. Cholernie się bałam, nie wiedziałam co miałam robić. Niby najpotężniejsza czarownica, a natłok takich informacji mnie kompletnie przytłoczył i zdołował.
- Nie żyje. – Odpowiedział bez jakichkolwiek emocji w głosie. Po chwili na jego twarzy na nowo zawitał drwiący uśmiech. – Myślę, że na dziś starczy już tych pogaduszek, nie uważasz? W końcu twój ukochany anioł, umiera.- Nathan, kompletnie o nim zapomniałam, jak?
- To przez Ciebie! Gadaj gdzie on teraz jest! – Jack, gwałtownie wyrwał rękę z mojej rany, powodując okropny ból.
- Nie tym tonem, bo będziesz gorzej cierpieć. Właśnie Cię do niego zabieram. Na miejscu omówimy warunki jego uratowania. Nie myśl sobie, że wyjdziesz z tego bez szwanku, siostrzyczko. – Czy On sobie żarty stroi? Wyjść bez szwanku. Ciekawe jak? Po pierwsze, w mojej klatce piersiowej jest gigantyczna dziura, a po drugie hmm zastanówmy się on mnie nienawidzi za dzieciństwo. Oczywiście, że pierwsze o czym pomyślałam, to to jak tworzymy kochającą się rodzinkę, a ja jestem cała. Po moim monologu wewnętrznym, spowiła nas czarna mgła. Super, znowu zostałam porwana. Jednego dnia uciekasz od porywacza i tego samego dnia trafiasz do drugiego. To się nazywa szczęście…

***
   Tak, tak Wasze oczy Was nie mylą! O to kolejny rozdział zawitał, razem z wakacjami. No prawię bo spóźniłam się dwa dni. Z reszta jak zwykle. Ale proszę, nacieszcie swoje oczęta, poznajcie moją dobroduszność. Nareszcie wyszło na jaw, czemu Ros i Ortea mają takie same nazwiska. Wszyscy się teraz cieszą xd. Podejrzewaliście, że Ros i Aileen są spokrewnieni? Jak myślicie co wyniknie z ucieczki Aileen od Nicka? Jak myślicie kim jest Szarlot? Swoje propozycje możecie  pisać w komentarzach, z chęcią poczytam Wasze pomysły. A i jeszcze jedna smutna wiadomość, wielkimi krokami zbliżamy się do finału tego opowiadania, a co za tym idzie do zakończenia.
Lista osób, która chce mnie zabić zaczyna się pod tym rozdziałem xd

Jak zwykle cieplutko ściskam i pozdrawiam Córka Razjela 

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział XV - Trening



   Gdy tylko słońce wzeszło, wyskoczyłam z łóżka. Przebrałam się i wraz z Joy czekałyśmy na dalsze wydarzenia. Po jakiś 15 minutach do pokoju wszedł Ross z wielkim uśmiechem na twarzy. Mnie nie było do śmiechu. Przez całą noc czułam narastający ból, w okolicy klatki piersiowej. Przebierając się odkryłam, że pentagram rozrósł się jeszcze bardziej. Teraz zajmował całą klatkę piersiową, cały brzuch, oraz kawałek pleców. Zakrył cały mój tatuaż. W tym miejscu jak i na pieczęci bolał najbardziej.
- To co mała, gotowa na trening? – Posłałam mu piorunujące spojrzenie. – No co, nie cieszysz się? Dzisiaj poćwiczymy zaklęcia. To chyba dobrze, prawda?
- Głupcze! Nie widzisz, że ona cierpi? Całą noc płakała z bólu, a ty jej teraz o durnych zaklęciach pierdolisz? Ross otwórz oczy. Nie widzisz jak ona wygląda? – Wykrzyczała Joy. Byłą wściekła. Wysunęły jej się kły i przygwoździła chłopaka do ściany. Wstałam i podeszłam do nich. Położyłam dłoń na ramieniu wampirzycy.
- Joy, daj spokój. Nie mógł wiedzieć. – Dziewczyna odsunęła się od Rossa, dalej szczerząc do niego kły.
- Czy ktoś mi powie co tu się dzieje? Czemu tak na mnie naskoczyłaś, wampirzyco? Myślałem, że będziecie się cieszyć tym, że Aileen odzyska częściowo moce. Jeżeli nie chcesz, wcale mocy oddawać Ci nie muszę. – Powiedział zdezorientowany Ross.
- Nie oto chodzi. Chcę odzyskać moce, ale tak jakby nie wiem czy mój organizm to wytrzyma. – Obydwoje spojrzeli na mnie przerażeni. Uśmiechnęłam się do nich smutno, po czym zaczęłam rozpinać moją koszulę. Zdjęłam ją, a ich oczom ukazał się wielki pentagram, żarzący się na fioletowo. Joy przycisnęła dłonie do ust, a Ross do mnie podbiegł. Joy podeszła ostrożnie, a po jej policzkach spływały szkarłatne łzy.
- Wczoraj był mniejszy. Wiedziałam, że stan jest poważny, ale nie myślałam, że aż tak. – Powiedziała cicho dziewczyna.
- Boże, ale jak. Jak wczoraj Cię widziałem był malutki. Co się stało? – Zapytał Ross
- Zaczął rosnąć. Prawdopodobnie sama to wywołałam. – Joy spojrzała na mnie pytająco. – Nie patrz tak na mnie. Pamiętasz jak w nocy zaczęłam płakać przez sen? – Dziewczyna kiwnęła głową. – Wtedy to nie było jeszcze z bólu, a przynajmniej nie fizycznego. Połączyłam się z Nathanielem. Została nam ostatnia nitka połączenia, wczoraj ją wykorzystałam. Upadły anioł obdarł go ze skrzydeł, a teraz Nathan umiera. – Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. – Muszę coś zrobić. Nie pozwolę mu umrzeć. On jest dla mnie najważniejszy. Zawsze go czułam, a teraz została mi po nim ziejąca pustka w moim sercu. Moja więź z nim przepadła. Nawet nie wiem gdzie jest. – Zaczęłam płakać coraz głośniej, nie tyle ze smutku co ze złości na samą siebie, że nie wiem jak go uratować. – I jeszcze ten cholerny pentagram. Co ja mam zrobić? Co mam zrobić?!
- Po pierwsze uspokoić się. Nie myślisz, gdy jesteś zła. Joy, czy mogłabyś…?- Dziewczyna pokiwała porozumiewawczo głową w stronę Rossa i do mnie podeszła. Złapała moje policzki w obie dłonie, po czym pocałowała mnie w czoło. Po moim ciele, niemal natychmiast rozpłynął się spokój.
- Lepiej? – zapytała dziewczyna. Pokiwałam twierdząco głową i wstałam z podłogi, na której obecnie klęczałam.
- Nie wiedziałam, że masz takie moce. – Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie radośnie.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.
- Przepraszam, że muszę przerwać tą rozmowę, ale za 5 minut masz zacząć swój trening Aileen i będzie źle jeżeli go nie przeprowadzimy. Dzisiaj obserwatorem jest sam Nick. Dasz radę trochę pobiegać? – Pokiwałam twierdząco głową. – Ty się idź przebierz, a my z Joy obmyślimy plan, co dalej. – Po słowach Rossa zniknęłam w łazience z czarnymi, dresowymi spodenkami i śliwkową bluzką z ramionami trzy-czwarte, aby nie było widać pentagramu. Przebrałam się, nie patrząc na swoje odbicie. Dopiero gdy czesałam włosy, spojrzałam czy nic nie prześwituje.  Wszystko było w porządku. Wyszłam z łazienki z włosami spiętymi w kłosa i energią do dalszych działań. Ross i Joy, powiedzieli mi cały plan, który wymyślili, ja dodałam kilka poprawek i byliśmy gotowi. Wyszliśmy z komnaty. Przed drzwiami do Sali treningowej, rozłączyliśmy się z Joy, która poszła do Nicka na trybuny. Wraz z Rossem przeszłam przez drzwi i oniemiałam. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie czegoś takiego. Na całej podłodze była rozłożona sprężysta mata, taka jak dla akrobatek. Z sufitu zwisały liny i obręcze.  Na drabinkach zamocowano drążek. Wzdłuż całej ściany były przyrządy do ćwiczeń. Różnego rodzaju sztangi, hantle, rowerki i bieżnie, i wiele innych przyrządów, których zastosowań jeszcze nie znałam. Po przeciwległej ścianie, stały kukły. Przy kukłach były drwi prowadzące do pokoju alchemii. W każdym razie tak mi się wydawało, po zobaczeniu kotłów i różnych flakoników.
- I co Emily, podoba się? – Zapytał Nick, znajdujący się na trybunach. Znowu trzeba grać. Uśmiechnęłam się i obróciłam się w stronę wampira.
- Tak, bardzo.  Troszkę mnie to jednak zaszokowało, bo myślałam, że miałam uczyć się magii. – Odpowiedziałam najsłodszym głosem jakim mogłam.  Nick zaśmiał się.
- Kochana, oczywiście, że magii uczyć się będziesz, ale najpierw potrzebujesz wzmocnić swój organizm, aby magię w sobie utrzymać. Myślę, że z magią będziesz mogła pracować za jakiś miesiąc lub dwa. – Posłał mi dziwny uśmiech, którego nie mogłam odczytać. Czyżby coś wiedział? Podejrzewał, że ja coś wiem? Może wiedział o Nicku i o jego bliskiej śmierci? Może chciał być pewny, że jak odzyskam magię, nie wyruszę po niego bo nie będzie już po co iść? Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi. Nie mam dwóch miesięcy, Nathan ich nie ma. Muszę przyśpieszyć ten proces. Nadszedł czas fazy pierwszej. – Ross, przejdź proszę do treningu . Muszę zobaczyć na własne oczy, na ile stać Emily.
I tak zaczęła się największa męczarnia w moim życiu. Byłam nie wyspana i obolała. Pierwszą rzeczą jaką miałam zrobić było przebiegnięcie zamku 20 razy. Na formę nie narzekam, ale Ross nadał zabójcze tempo. Pentagram nie dawał o sobie zapomnieć. Po przebiegnięciu wyznaczonego dystansu, przyszedł czas na wzmocnienie moich mięśni. Pierwszy był drążek. Nigdy wcześniej się na nim nie podciągałam, ale szło mi zadziwiająco dobrze. Dzięki Ross. Podciągnęłam się 15 razy. Potem była sztanga i  inne bzdety poprawiające mięśnie. Potem poszliśmy biegać kolejne 20 okrążeń. Gdy doszliśmy do sali ledwo trzymałam się na nogach, ale nie mogłam tego okazać. Musiałam być twarda, aby pokazać, że zasługuję na moce wcześniej.
- No, no, no jestem pod wrażeniem twojej formy Emily. Jesteś silniejsza niż przypuszczałem, jeżeli dalej tak pójdzie magie dostaniesz wcześniej. Teraz jesteś już wolna. – Już odchodził z trybun, niestety wrócił się z powrotem i dodał – Byłbym zapomniał, za pół godziny masz się wstawić na obiad, Joy Cię przyszykuje. Do zobaczenia kochanie. – Posłał mi jeszcze uśmiech i wyszedł z trybunów. Joy niemal natychmiast do nas zeskoczyła, a ja niemal w tym samym momencie opadłam na tors Rossa.
- Dobrze się spisałaś. Jestem z Ciebie dumna. – Odpowiedziała pokrzepiająco Joy. Wzięła mnie na ręce i w wampirzym tempie zaniosła mnie do mojego pokoju. Położyła mnie do łóżka. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy bólu. Piekło mnie wszystko. Każdy mięsień mojego ciała, płuca, a przede wszystkim pentagram.  Wampirzyca zaczęła głaskać moje włosy. – Cii, spokojnie, Ross zaraz tu będzie. Zaraz przestaniesz cierpieć, obiecuję. – Niestety mimo obietnicy Joy, Ross zjawił się dopiero po 15 minutach, które dla mnie były wiecznością. – Co tak długo? Aileen jest blada z bólu, szybko. – Zanim wytłumaczył czemu go tyle nie było, podszedł do mnie i wyciągnął spod bluzy mały flakonik. Szybko go wypiłam, i usiadłam. Ross siadł na pufie.
- Zatrzymał mnie Nick. Powiedział, że mam z Wami zjeść . Mówił też, że może jeszcze w tym tygodniu pozwoli Ci trenować z magią. To dobra wiadomość Aileen, a i kazał założyć Ci to. - Podszedł do szafy i wyciągnął z niej krwisto czerwoną sukienkę. Przód był krótszy od tyłu i sięgał mi prawdopodobnie do kolan. Wstałam, zdjęłam poprzedni strój i ubrałam sukienkę. Gdy stałam przez chwilę w samej bieliźnie, policzki Rossa przybrały odcień bordo. Razem z Joy wybuchłyśmy śmiechem, natomiast Ross szybko odwrócił swój wzrok ode mnie. Suknia była ładna i całkiem ładnie leżała. Niestety był problem. Suknia miała bardzo głęboki dekolt i cieniutkie ramiączka, oraz rozcięcia po bokach brzucha. Wszystkie te „upiększenia” ukazywały pentagram. – Nie jest dobrze. – Stwierdził Ross.
- Nie. Jest dużo gorzej. Nie mogę tak iść, a nie mogę nie przyjść  bo narobię nam kłopotów. I co teraz?- Zapytałam .
- Spokojnie zaraz coś wymyślimy, może będzie się to dało przykryć podkładem? – Zasugerowała Joy. Wyjęła podkład z kosmetyczki, która jakimś cudem znalazła się pod łóżkiem. Zaczęła go rozprowadzać po pentagramie. Było troszkę lepiej, bo tak bardzo się nie jarzył, ale w dalszym ciągu był widoczny. – Cholera, dalej go widać. Ma ktoś inne pomysły? Ross może masz na to jakąś miksturę czy coś takiego?
- Nigdy nie pracowałem z pentagramem, więc nie wiem czy zadziała, ale owszem istnieje specjalny płyn, który niweluje magiczne znamiona. Może on pomoże? – Zapytał chłopak.
- Spróbuję wszystkiego, przyniesiesz go? Mamy mało czasu do obiadu. – Ross kiwnął głową i wybiegł z pokoju. Natomiast Joy zrobiła mi makijaż i poprawiła włosy. Chłopak po chwili wrócił z flakonikiem.
- Aileen, ostrzegam. Niezależnie od tego czy to zadziała czy nie będziesz osłabiona. – Potaknęłam i wypiłam płyn. Pentagram zaczął jaśnieć i można było mieć wrażenie, że znikł. Jednak jeżeli bliżej się przyjrzeć i tak można było dostrzec fioletową poświatę. – Hmm, rzucę na ciebie iluzję, może to całkowicie zatuszuję poświatę? -  Ross wyszeptał kilka słów, którymi nałożył na mnie iluzję. – Jest lepiej, poświata zniknęła.
- Ross, przecież iluzja ciebie też osłabi. Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – Zapytałam przejęta.
- Znam skutki, swoich zaklęć Aileen. Nic lepszego już nie wymyślimy. Najważniejsze, że nie widać pentagramu, a teraz szybko bo została nam minuta do obiadu. Joy biegnij z Aileen. Ja już będę na Was tam czekał.
- Sugerujesz, że będziesz szybszy niż ja? To co, zawody?
- Jeszcze się pytasz?  Do zobaczenia na miejscu. – Zaśmiał się i znikł. Czyli się przeteleportował, co oznacza, że oszukiwał i grał nie czysto.
- Jak dzieci. – Tyle zdążyłam powiedzieć, zanim usiadłam na swoim miejscu obok Nicka, przy stole.
- Wygrałem. – Oświadczył Ross. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Joy się napuszyła, z takiego wyniku.
- Znowu się ścigacie?- Zapytał Nick. Obydwoje pokiwali głowami. – Joy nigdy się nie nauczysz, że z Rossem nie masz szans? Tylko ja z nim mogę wygrywać. Ale dobrze, nie o tym teraz. Emily mam dla ciebie dobrą wiadomość. Po dzisiejszym treningu jestem pewny, że moce otrzymasz w piątek. Cztery dni takiego treningu jak dzisiaj i jeżeli nic się nie zmieni, będziesz miała swój wymarzony trening. Cieszysz się?
- Tak, oczywiście. Nie zawiodę Cię Nick. – Odparłam.
- Dobrze w takim razie jedzmy. – Po słowach Nicka na stół postawiono kielichy z krwią, a dla mnie i dla Rossa, owoce morza z makaronem. Po godzinie siedzenia przy stole zarówno ja, jak i Ross zaczęliśmy słabnąć. Udałam zmęczoną, i ziewnęłam zakrywając sobie usta dłonią. Nick natychmiast spojrzał w moją stronę.
- Przepraszam. Po dzisiejszym treningu jestem bardzo zmęczona, czy mogę wrócić do pokoju? – Zapytałam się, grzecznie Nicka. Ten uśmiechnął się do mnie i przelotnie spojrzał na moje ciało.
- Dobrze, rozumiem. Joy Cię odprowadzi do pokoju. Zgadza się Joy? – Ta odłożyła kielich, z którego piła.
- Nick, wolałabym nie. Nie jadłam przez kilka dni i przez tyle samo czasu Cię nie widziałam. Chciałabym jeszcze chwilę posiedzieć w towarzystwie moich braci i sióstr, i dokończyć posiłek. Jeżeli oczywiście pozwolisz. -  Joy mówiła poważnie, ale zarazem jak dziecko, które by coś bardzo chciało.
- Joy ma rację, siedzi tylko przy mnie i mnie pilnuje. Jej też należy się odpoczynek. Może Ross miałby ochotę mnie odprowadzić? – Zapytałam.
- Z miłą chęcią Pani. Panie, czy mógłbym spełnić życzenie Panienki? – Spytał pokornie Ross. Bolało mnie to jak bardzo musi się płaszczyć. Nie był taki. Nie lubiłam też jak nazywano mnie „Panią” albo „Panienką”. Nie jestem księżniczką i nigdy nią nie będę.
- Zgadzam się. No na co czekasz? Odprowadź ją. – Rozkazał Nick. Ross wstał z krzesła i podszedł do mnie. Odsunął moje krzesło i pomógł wstać, po czym podał swoje ramię. Przyjęłam je. Wyszliśmy z jadalni. Wiem ile siły musiało go kosztować, chodzenie prosto i to na dodatek z balastem. Nie miał siły by nas przeteleportować więc, musieliśmy się doczłapać do mojej komnaty samodzielnie. Gdy tylko tam doszliśmy, iluzja zniknęła, a Ross upadł na podłogę. Ostatkiem sił zaniosłam go na łóżko, po czym sama się na nim położyłam. Obudziły mnie dopiero kroki Joy, która przyszła sprawdzić co z nami. Ross w dalszym ciągu spał. Rozmawiałyśmy z dziewczyną dobre kilka godzin, o naszych dzieciństwach, pierwszych miłościach i innych babskich sprawach. Dopiero po tym czasie obudził się Ross. Wskoczyłam mu na szyję i zaczęłam dziękować, że tak się poświęcił. Chłopak odwzajemnił uścisk. Po kilku chwilach wyszedł do siebie przygotować się na następny dzień. Razem z Joy weszłyśmy do łóżka i poszłyśmy spać. W głowie miałam tylko piątek i odzyskanie mojej magii. Musiałam wytrzymać jeszcze kilka, aby zrealizować swój plan.

***

   Cześć wszystkim! Długo mnie tu nie było, ale z okazji majówki napisałam rozdział. Nie jestem pewna, czy jeszcze ktoś to czyta, jeżeli tak to bardzo się cieszę. Od razu przepraszam za błędy, których pewnie jest mnóstwo (szczególnie tych interpunkcyjnych ), ale u mnie to nic nowego.☺ 
 Serdecznie pozdrawiam i życzę udanej majówki. 
Córka Razjela