niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział XVI - Śmierć



 

   Cztery dni ciągłych treningów. Cztery dni szalejących myśli. Cztery dni ohydnego płaszczenia się przed wampirami. Cztery dni specjalnych nauk magii od Rosa. I cztery dni spędzone na dopracowywaniu naszego planu. Dzisiaj nareszcie jest piątek, a ja już nie wytrzymuję ze stresu. Od rana jestem cała spanikowana, z resztą nie tylko ja. Cholernie się martwimy czy wszystko potoczy się tak jak należy. Ubrałam się w mój standardowy strój do treningu i razem z wampirzycą oraz moim „nauczycielem”, wyruszyliśmy na ostatni trening. Przynajmniej tak nam się zdawało. Otworzyłam salę i stanęłam twarzą w twarz z moim porywaczem.
- Cześć Nick. – Przywitałam się promiennie. Musiałam powstrzymam odruchy wymiotne. Nie mogłam patrzeć na twarz wampira, który traktował mnie jak swoją własność. Najchętniej wydrapałabym mu oczy, ale musiałam poczekać. Jeszcze chwile musiałam się powstrzymać i grać potulną dziewczynkę.
- Ooo jaka uradowana. Cieszysz się na małe czary- mary? – Pokiwałam twierdząco głową. Najchętniej podskoczyłabym z radości i zapiszczała jak małe dziecko, ale nie mogłam tego zrobić. – Czarodziejku masz i czyń honory. – Nick rzucił brunetowi flakonik z fioletową, połyskującą esencją. Moja magia. – A i jeszcze jedno, masz jej dać dwie krople, co najwyżej trzy, nie więcej. Mój skarb mógłby tego nie wytrzymać. A do dzisiejszych lekcji tyle powinno starczyć. – Ross posłusznie wykonał polecenie. Dał mi dwie krople. Niby tak mało, a jednak powinno wystarczyć. Gdy esencja magiczna przedostawała się do mojego organizmu czułam, coś w stylu prądu. To było cudowne uczucie, ale trwało nie więcej niż 5 sekund, gdyż magii było bardzo niewiele.  Brunet oddał flakonik wampirowi i nisko się skłonił. – Moje zadanie na tę chwilę spełnione, idę na trybuny obserwować jak moja mała księżniczka będzie parać się magią. – Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek, a po chwili już znajdował się na swoich ukochanych trybunach.  Nadszedł czas na fazę numer dwa, naszego planu. Zaczęłam szeptać słowa, których wyuczyłam się na pamięć, przy pomocy Rosa. Język, w którym było zaklęcie był dla mnie nie znany, ale Ros wytłumaczył mi co ono oznacza. A dokładnie zaklęcie, brzmi tak: Moc, która została odebrana, wróci z powrotem do swojego pana. Moc na nowo będzie mą bronią, moc znów stanie się ze mną jednością. Moc niech do mnie powróci. Wzywam Cię spowrotem do siebie. Uwolnij się i przybądź.
- Da ikon cewa an samu, za su koma ga ubangijinsa. Ikon sake za ta makami, ikon sake faru a gare ni daya. Ikon bari in dawo. Na kira ku mayar da su da kanka. Yantar da kanka da kuma fita. - Zaczęłam się unosić. Kątem oka zobaczyłam zdziwienie na twarzy Nicka, gdy flakonik trzymany w jego dłoni stał się pusty. Cała moc płynęła delikatnymi, fioletowymi strużkami wprost do mojego ciała. Po zetknięciu się z moją skórą, mój cały organizm doświadczył ponownego prądu, który był tak przyjemny i zarazem sto razy silniejszy od poprzedniego. Widziałam Nicka, który chciał do mnie podbiec, ale nie zdążył. Powstrzymała go Joy. Przytrzymywała go, a twarz zakneblowała szmatą nasączoną wodą z opiłkami żelaza. Dziewczyna od dotyku żelaza miała całe poparzone ręce, a trzymała szmatę tylko przez kilka sekund. Nie chciałam wiedzieć co działo się w ustach Nicka. Z mojego ciała zaczęła wydobywać się fioletowa poświata. W końcu, już w normalnej postaci, opadłam delikatnie na ziemię. Spojrzałam na swój mostek i otwarłam szerzej oczy, mój symbol się powiększył, a na dodatek miał dodatkowe dwie obramówki. Z tego co wiem, jeszcze nikt w historii nie miał takiego symbolu. Olimpia, jak dotąd najpotężniejsza czarownica, miała tylko jedną obramówkę. Z tego wynikało, że byłam potężniejsza od niej. Zastanawiało mnie tylko jak. Otrząsnęłam się z chwilowego szoku, po tym jak usłyszałam krzyki Joy, że już dużej nie może utrzymać Nicka. W tym momencie wampir, wyrwał się dziewczynie i popędził do mnie w wampirzym tempie. Niewiele myśląc, rzuciłam zaklęcie, które niemal samoistnie wydobyło się z moich ust. Świat zamarł, za wyjątkiem Joy i Rosa.
- Szybko, podajcie mi ręce! – Wykrzyknęłam. Bardzo szybko spełnili mój rozkaz. Szybko pomyślałam o pewnym, w zasadzie zapomnianym przeze mnie miejscu. Drzwi, do których zaprowadziły mnie kiedyś fontanny, stały jak kiedyś. Tak jak ostatnio ptaki zaczęły świergotać: przybyłaś, nareszcie jesteś gotowa. Czekaliśmy na to. Otwórz szybko drzwi. Śmierć twa jest już blisko. Rzuć zaklęcie Aileen. Rzuć zaklęcie. Zaklęcie… - głosy stopniowo zaczęły cichnąć, aż w końcu przestałam je słyszeć . W moim umyśle szybko mignęło zaklęcie: Doors da aka rufe don ƙarni, a yanzu a ƙarƙashin rinjayar da wannan sihiri zai bude*.- Wypowiedziałam je, a drzwi otworzyła się. Weszliśmy szybko do środka. Pomieszczeniem, do którego trafiliśmy okazała się wielka sala treningowa. Szybko wyczarowałam dwa łóżka i samo zapełniającą się lodówkę.
- Zostańcie tu. Powinniście tu być bezpieczni. Ja muszę uratować kilka osób, które przeze mnie wpadły w cholernie głębokie bagno problemów. – Powiedziałam ze smutkiem i z złością na samą siebie, w głosie.
- Poczekaj Aileen, co to za miejsce? – Zapytała mnie wampirzyca. Uśmiechnęłam się do niej smutno.
- Nie mam pojęcia. Zwarzywszy jednak na to, że nawet ja wcześniej nie mogłam tego otworzyć, to podejrzewam, że to jest taki schron w razie niebezpieczeństwa. Patrząc na to jak bardzo wściekły był Nick, mogę głośno powiedzieć, że jest źle. Poza tym te drzwi otwarły się dopiero jak osiągnęłam pełnię swych sił, jako czarownica. Na wszelki wypadek zabezpieczę jeszcze pokój od środka. -Machnęłam ręką z kariya na ustach, co oznaczało ochronę. Cały pokój zaczęła otaczać ledwo widoczna powłoczka ochronna. – Teraz jesteście na sto procent bezpieczni. Nie wiem ile zajmie mi moja no powiedzmy wyprawa, ale zostawię wam wszystko co jest niezbędne do życia. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję za wszystko, jakoś się Wam odwdzięczę. Żegnajcie. – Po mojej „przemowie”, machnęłam ręką i przeniosłam się do mojego pokoju w akademii. W głowie słyszałam jeszcze wrzaski Rosa i Joy, które oznaczały moje imię. Stałam po środku pokoju i nie wiedziałam co robić dalej. Moja wcześniejsza siła wzięła się z szoku. Teraz gdy jestem sama cholernie się boję. Na moich barkach spoczywa życie Nathana. Do tego muszę uratować Zirrę, Zurrę, Mags i Mackenzi. Pytanie od którego z nich zacząć. Nathana kocham najmocniej na świecie. Umiera, ale nie wiem gdzie jest i odnalezienie go może zająć sporo czasu. W szczególności, że nie mam już z nim żadnego połączenia. Z drugiej strony są dziewczyny, które próbowałam ratować za nim zostałam porwana. Niemal na pewno jest już za późno, żeby uratować ich umysły, w szczególności u Zirry. Nabyłam nowe moce, ale nawet teraz nie jestem pewna czy zdołam oczyścić ich umysły. Każda sekunda jest dla nich wszystkich bardzo cenna, a ja stoję jak slup soli i zastanawiam się kto jest dla mnie ważniejszy, albo kto jest w gorszej sytuacji. Podczas swoich rozmyślań, doszłam do przerażającego faktu. Zdążę uratować tylko jednych. Albo Nathana, albo dziewczyny. Wybiegłam z pokoju i zaczęłam walić w drzwi, które były naprzeciwko moich. Po chwili usłyszałam wrzaski, żebym przestała się dobijać, bo mieszkanka pokoju już idzie. Otworzyła mi zdenerwowana Zurra. Na mój widok otworzyła szeroko buzię z niedowierzania, po czym uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek. Wciągnęłam powietrze przez zęby.
- T-to ty! Każdy myślał, że zginęłaś. Do jasnej cholery pokazali nam twoje ciało! Jak to możliwe, że żyjesz? Nawet magowie czarnej magii, boją się używać nekromancji. To jest ściśle zakazane! – W głosie dziewczyny mieszały się różne emocje. Niedowierzanie, strach, radość, niestety dominującą emocją była złość. Złość na co? Na to, że żyję, na siebie? – Nie zbliżaj się do mnie. – Wykrzyknęła. Jej oczy zaszły delikatną mgłą. Aha czyli sprawką jej złości był nie kto inny jak Szarlot.
- Wybacz, ale będzie wręcz przeciwnie. Wpuścisz mnie sama, czy mam wejść siłą? – Po tym pytaniu, dziewczyna zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. -  Czyli jednak wejdziemy siłą. – Machnęłam ręką, z zamiarem przeteleportowania się do pokoju. Napotkałam jakąś dziwną energię, która mi to uniemożliwiała. Przyjrzałam się bliżej drzwiom. Wokół nich była delikatna czarna powłoczka. Dotknęłam jej, aby upewnić się co do moich podejrzeń. Kopnął mnie prąd. Czyli jest tak jak myślałam. Powłoka ochronna, mająca za zadanie zabić każdego, kto jej dotknie. Ale nie mnie. Mam na sobie specjalną ochronę przed czarną magią. Taki rodzaj magii jest zakazany. Za używanie jej, wykonuje się karę śmierci. Czarnej magii używają te czarownice, które są stosunkowo słabe w czarnej magii. Używając czarnej magii, na początku chcą się tylko wzmocnić, ale potem najczęściej ich intencje są inne. Ich serce przepełnia się żądzą, większej magii. Czym czarownica bardziej potężna w czarnej magii, tym mniej życia jej zostało. Czarna magia zabiera energię życiową, aby wzmocnić swą moc.
Przyłożyłam dłonie do powłoki i wypowiedziałam kilka słów, które utworzyły zaklęcie. Powłoka pękła, a ja bez większego trudu, przeniosłam się do Zirry.
- C-co? Jak do jasnej cholery Ci się to udało? Wyczułam wibracje w barierze, powinnaś już nie żyć! Pokaż symbol! – Zażądała. Wahałam się czy jej go pokazać, czy jednak nie. Przez przypadek mogła by zobaczyć o jeden symbol za dużo. A pentagramu nie powinien nikt widzieć. Podeszła bliżej mnie i szarpnęła za dekolt bluzki. Na szczęście odsłoniła tylko tyle, ile było trzeba. Zobaczywszy mój znak, puściła moją koszulkę i zakryła usta dłonią. – To nie możliwe, niemożliwe! Nie możesz mieć dwóch obwolutek na znaku, nawet Olimpia miała jedną!
- No widzisz, a jednak mogę. A teraz pozwól, że Ci pomogę i uwolnię Cię od uroku Szarloty. – Podeszłam bliżej niej. Z każdym moim krokiem w jej stronę , ona robiła krok w tył, aż w końcu dotarła do ściany.
- Nie, nie waż się mnie dotykać. Nie zbliżaj się! Proszę Aileen, nie! – Chwyciłam jej głowę w dłonie. – Nie, nie, nie, nie… - zaczęła coraz szybciej wymawiać to jedno słowo. Ja natomiast zaczęłam włamywać się do jej umysłu i całego organizmu. Można by powiedzieć, że w jakiś sposób się ze sobą połączyłyśmy. Czułam wszystko to co ona, miałam dostęp do jej myśli, widziałam jej oczami. Zobaczyłam siebie. Moje oczy zrobiły się fioletowe, a moje usta cały czas szeptały zaklęcie, chociaż nie miałam o tym wcześniej pojęcia. Zaczęłam powoli oczyszczać ją za pomocą mojej magii. Delikatnie wpuszczałam kolejne wiązki energii, które wypukiwały z dziewczyny prochy, którymi była faszerowana. Doszłam do serca. Wokół niego były wiązki obcej magii. Domyślałam się, że należą do Szarloty. Zaczęłam „walczyć” z wiązkami Szarloty. W tym momencie do pokoju weszła Zurra. Rozproszyłam się i przez przypadek wpuściłam do serca Zirry za dużo mojej magii. Serce dziewczyny przepełnione tak dużą dawką mocy, nie wytrzymało i eksplodowało, pozbawiając życia czarownicy. Oszołomiona, wyszłam z jej organizmu. Jej bezwładne ciało opadło na moje ręce. Po moich policzkach spłynęły dwie słone łzy, które opadły na policzko martwej dziewczyny. Zurra zaczęła krzyczeć i płakać jednocześnie. Wymierzyła we mnie swoją różdżkę.
- Ty potworze! Jak mogłaś ją zabić?! – Zaczęła wrzeszczeć przez łzy. Odłożyłam ciało na podłodze i podniosłam się, żeby stanąć z Zurrą twarzą w twarz.  – Pozbawiłaś życia moją siostrę, teraz ja pozbawię ciebie. Życie z życie „przyjaciółko”. – Ostanie słowo wypluła z wielkim jadem w głosie. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Zurra zaczęła machać swoją różdżką i wypowiadać jakieś zaklęcie. W moją stronę poleciały czarne stróżki magii, które wbiły się prosto w moje serce. Po zetknięciu się z moją skórą zamieniły się w czarne kolce. Poczułam straszny ból rozchodzący się po całym moim ciele. Takie coś może wykonać tylko wyższy mag czarnej magii. Moja bariera nie jest mnie całkiem w stanie ochronić, przed tak potężną magią. Wyplułam krew, która zebrała się w moich ustach. Lekko się zachwiałam na nogach, ale zignorowałam to i udawałam, że jej moc nic na mnie nie robi.
- Już? Skończyłaś? Mogę Ci to wszystko wytłumaczyć. Jesteście pod władzą Szarloty, wyprała Wam mózg. Jej zdolności wykraczają nawet poza czarną magię. Nie wiem kim ona jest, ale ja chciałam tylko pomóc. Już kończyłam, ale do pokoju weszłaś ty. Rozproszyłaś mnie i przelałam za dużo magii do jej serca. Jeszcze do końca nie panuję nad swoją siłą.  Nigdy w życiu nie chciałam jej zabić. Od dziecka byłyście dla mnie jak siostry. Byłyśmy przyjaciółkami! – Wyplułam kolejną dawkę krwi, zalegającą w moich ustach.
- Łgaż, łgarz jak głupi pies. Gdybyś nie wiedziała Szarlot, podarowała nam magię, która nie zna ograniczeń. – Wykrzyczała a jej oczy zaszły czernią. – A i jeszcze jedno. Szarlot podarowała nam pewnego rodzaju ochroniarzy, którzy właśnie pomogą mi Ciebie zabić. Nie mam pojęcia czemu moje piekielne ostrza na ciebie nie działają. Powinnaś już dawno leżeć w agonii, błagając mnie o okazanie Ci litości i zabicie Cię. Pomyślę nad tym potem, teraz co ważniejsze, mój ochroniarz właśnie przybył. – Za plecami Zurry pojawiła się czarna mgła, z której zaczął wyłaniać się rosły mężczyzna z czarnymi jak węgiel skrzydłami. Jego twarz wydała mi się znajoma. Jestem pewna, że już go gdzieś widziałam. Zobaczywszy mnie wyszczerzył się w drwiącym uśmiechu.
- Witaj moja ukochana siostrzyczko. Ah tak za Tobą tęskniłem Aileen. – Ten głos i te słowa. To nie możliwe, żeby ten człowiek był tym upadłym aniołem, którego kiedyś widziałam przy moim ciele. To nie może być moja rodzina. Ja nie mam brata. – Właśnie miałem Cię odwiedzić u Nicka, żeby sprawdzić jak tam, moje zapieczętowanie. A tu proszę taka miła niespodzianka, sama do mnie przyszłaś. – Powiedział radosnym głosem. – Ale wiesz co? Nie ładnie tak uciekać, gdy jest się w gościach. Nick traktował Cię jak księżniczkę, a ty tak po prostu od niego uciekłaś. Moja krew. – Zaśmiał się. Teraz skierował się do Zurry. – Dobrze się spisałaś, ale teraz nie jesteś mi już potrzebna. A i jeszcze jedno osobą, którą zabije nie będzie Aileen, zgadnij kto mi zostaje w tym pokoju. – Wypowiedziawszy te słowa, złapał Zurrę za szyję i rzucił nią o ścianę.
- Nie! – Krzyknęłam w chwili gdy dziewczyna uderzyła o powierzchnię. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię. Widziałam unoszącą się klatkę piersiową, przynajmniej tyle, że żyje. – Coś ty zrobił? Nikt dzisiaj więcej nie zginie! – Podeszłam do dziewczyny i wypowiedziałam lecznicze zaklęcie. Co prawda będzie po nim spać jakieś 10 godzin, ale przynajmniej będzie żyć. Napastnik stał jak stał i tylko podśmiewuje się ze śmiechu. – Z czego się tak cieszysz? – Wysyczałam.
- Z ciebie, złotko. Powiedziałaś, pozwól, że zacytuję: „ Nikt dzisiaj więcej nie zginie” i lecisz w długą do tej marnej czarownicy aby ją ratować. Przypomnę, że nie tak dawno zabiłaś jej siostrę, a ona przed kilkoma minutami chciała zabić Ciebie, a ty tak po prostu ją ratujesz. Wybacz ale to jest zabawne. -  Strzeliłam w niego zaklęciem paraliżującym. Nic mu się nie stało. – Nie ładnie tak w brata celować. Twoje hokus-pokus na mnie nie działa.
- Czego chcesz? – Zapytałam ostrym tonem. Podszedł do mnie bliżej, wystawiłam rękę przed siebie, w razie gdybym musiała się bronić. Może tylko kłamał, że nie działają na niego zaklęcia? Może tylko to jedno nie działało. Coś czuje, że to złudne nadzieję. -  Nie podchodź! – Nie posłuchał. Z drwiącym wyrazem na twarzy, złapał moją wystawioną rękę i wykręcił ją do tyłu. Zwinnym ruchem dodał drugą i zanim się spostrzegłam miałam związane ręce. Nawet nie wiem kiedy i skąd zdążył wyjąć sznurek. Szybkim i mocnym pociągnięciem rozerwał moją koszulkę. Zaśmiał się w niebogłosy.
- Czyli jednak próbowałaś się z nim kontaktować. Pewnie musi cię to kurewsko boleć. – Dotknął otwartą dłonią pentagramu. Niemiłosiernie zapiekło. Z bólu wstrzymałam na chwilę powietrze. – Mam rację. Oczywiście, że tak. W końcu sam stworzyłem tę pieczęć. Ah i jeszcze te piekielne ostrza. – Zjechał ręką w miejsce ostrzy. Jednym ruchem wyrwał trzy ostrza, znajdujące się koło siebie. Do moich ust napłynęła ponownie krew, tym razem w większej ilości niż poprzednio. Zaczęłam się nią krztusić. Mężczyzna włożył rękę w ranę. Wygięłam się w łuk z bólu, a po moich policzkach popłynęła jedna łza. Chłopak od razu ją zlizał.
- Pieprzony sadysta. – Wysyczałam.
- Oj tam zaraz sadysta, jestem zły. A ból kogoś innego jest zabawny. – Zachichotał jak chory psychicznie człowiek.
- Zapytam jeszcze raz, kim jesteś!? – Wykrzyczałam mimo bólu. Ręka chłopaka dalej tkwiła w mojej klatce piersiowej.
- Wydawało mi się, że już to mówiłem. No ale cóż odświeżę Ci pamięć. Me imię brzmi Jack i jestem twym bratem, siostrzyczko. Zrodzeni z tego samego ojca, porzuceni, na wieki rozdzieleni. Jam pierworodny, ty zaś z naszej trójki najmłodsza. Pół czarownicy, pół aniołowie. Jeden w złego się przemieni, drugi nigdy nawet aniołem nie zostanie, a trzecia potężną Anielicą będzie. Chyba wiesz, kto kim jest, prawda? – Wciągnęłam głośno powietrze.
- Gdzie jest drugi brat? – Zapytałam ściszonym głosem.
- Obecnie nie jestem pewien. Dobrze go ukryłaś, ale dam Ci małą podpowiedź, jest z pewną długowłosą wampirzycą. – Wyszczerzył się w obrzydliwym uśmiechu. Gdybym mogła zakryłabym ręką usta, ale tego nie mogłam zrobić, więc tylko odwróciłam wzrok i cicho wyszeptałam.
-Ros, to nie możliwe…
- Bingo. Możliwe, możliwe. Jak myślisz, czemu na początku tak Ci pomagał? Jak myślisz czemu  w wieku sześciu lat, zamieniłaś go w pluszowego misia i ukryłaś go w swojej jaskini? Chroniłaś go przede mną! A on w zamian zabrał Ci wspomnienia. Dwójka rodzeństwa, która za wszelką cenę chce się chronić nawzajem. Powiem Wam, że coś nie wyszło. Chronił Cię brat, a nawet matka, a to i tak ja wygrałem. Zawsze darzyłem cię  sympatią, w szczególności jak byłaś mała, ale ty się mnie bałaś. Za każdym razem gdy się bawiliśmy chowałaś się za plecami Rosa. Za każdym pieprzonym razem. Wcześniej nie miałaś się czego bać, teraz już tak. – Jego głos niepokojąco drżał. Spojrzałam z powrotem w jego oczy.
- Moja matka została w domu, więc jakim cudem miałaby mnie chronić? – Parsknął, usłyszawszy moje słowa.
- Głupia. Ta czarownica nie jest twoją matką. Zgodziła się tobą zaopiekować do czasu twojego wyjazdu do Akademii. Twoją jak i Rosa matką jest Ortea. Nie zdziwiło Cię, że oni mają takie same nazwiska? Nie zastanawiało Cię czemu jesteś w osobnym pokoju? Czemu masz większe zdolności niż inne czarownice? – Zapytał, z drwiną w głosie. Spłonęłam rumieńcem. Jak mogłam się nie zorientować, że Ros i Ortea, a raczej mama, mają takie same nazwiska? Nad pozostałymi sprawami, owszem myślałam, ale jak mogłam przegapić tak ważny szczegół? Ale jestem głupia.
- A co z twoją matką? – Zapytałam jeszcze ciszej niż ostatnio. Cholernie się bałam, nie wiedziałam co miałam robić. Niby najpotężniejsza czarownica, a natłok takich informacji mnie kompletnie przytłoczył i zdołował.
- Nie żyje. – Odpowiedział bez jakichkolwiek emocji w głosie. Po chwili na jego twarzy na nowo zawitał drwiący uśmiech. – Myślę, że na dziś starczy już tych pogaduszek, nie uważasz? W końcu twój ukochany anioł, umiera.- Nathan, kompletnie o nim zapomniałam, jak?
- To przez Ciebie! Gadaj gdzie on teraz jest! – Jack, gwałtownie wyrwał rękę z mojej rany, powodując okropny ból.
- Nie tym tonem, bo będziesz gorzej cierpieć. Właśnie Cię do niego zabieram. Na miejscu omówimy warunki jego uratowania. Nie myśl sobie, że wyjdziesz z tego bez szwanku, siostrzyczko. – Czy On sobie żarty stroi? Wyjść bez szwanku. Ciekawe jak? Po pierwsze, w mojej klatce piersiowej jest gigantyczna dziura, a po drugie hmm zastanówmy się on mnie nienawidzi za dzieciństwo. Oczywiście, że pierwsze o czym pomyślałam, to to jak tworzymy kochającą się rodzinkę, a ja jestem cała. Po moim monologu wewnętrznym, spowiła nas czarna mgła. Super, znowu zostałam porwana. Jednego dnia uciekasz od porywacza i tego samego dnia trafiasz do drugiego. To się nazywa szczęście…

***
   Tak, tak Wasze oczy Was nie mylą! O to kolejny rozdział zawitał, razem z wakacjami. No prawię bo spóźniłam się dwa dni. Z reszta jak zwykle. Ale proszę, nacieszcie swoje oczęta, poznajcie moją dobroduszność. Nareszcie wyszło na jaw, czemu Ros i Ortea mają takie same nazwiska. Wszyscy się teraz cieszą xd. Podejrzewaliście, że Ros i Aileen są spokrewnieni? Jak myślicie co wyniknie z ucieczki Aileen od Nicka? Jak myślicie kim jest Szarlot? Swoje propozycje możecie  pisać w komentarzach, z chęcią poczytam Wasze pomysły. A i jeszcze jedna smutna wiadomość, wielkimi krokami zbliżamy się do finału tego opowiadania, a co za tym idzie do zakończenia.
Lista osób, która chce mnie zabić zaczyna się pod tym rozdziałem xd

Jak zwykle cieplutko ściskam i pozdrawiam Córka Razjela