czwartek, 5 października 2017

Rozdział XVII – Władca Piekieł



    Miejsce, w którym wylądowaliśmy było ciemne. W dodatku było w nim gorąco i przeraźliwie cuchnęło siarką oraz rozkładem. Od razu skojarzył mi się z Lucyferem. Przyłożyłam sobie rękę pod nos, żebym mogła w miarę oddychać, przy okazji nie zwracając zawartości swojego żołądka. Mój brat zaśmiał się i rozłożył ręce.
- Witam w moim domu siostrzyczko. – Zaciągnął się zapachem zgnilizny. – Mmm, zapach domu. Niebo i Ziemia tak nie pachną, nieprawdaż? – Obrócił się do mnie plecami, patrząc w jakiś odległy punkt.
- Po części musze się z Tobą zgodzić. Nic tak nie pachnie jak to miejsce. No cóż w porównaniu do Nieba czy Ziemi, tu cuchnie. Jak możesz znieść ten zapach? Przecież tu się nie da normalnie oddychać bez odruchów wymiotnych, a ty mówisz, że tu pachnie jak w domu. Gdzieś ty się wychowywał? W trumnie wśród nieboszczyków? – Zbył moje pytania. – Eh nie chcesz odpowiadać to nie. Spróbuję więc inaczej. Gdzie my do cholery jesteśmy?! – Wykrzyknęłam. Tym razem obrócił się w moją stronę i radosnym wręcz śpiewnym głosie, odpowiedział na moje pytanie.
- W Piekle siostrzyczko, w Piekle. Ważna osobistość, chce Cię widzieć. Chyba domyślasz się o kogo chodzi. Podpowiem, to On urozmaicił Ci ramię. – W tamtym momencie prawdopodobnie moje oczy się rozszerzyły, a ja nieświadomie otworzyłam buzie ze zdziwienia. Nie tylko nie On. Po pierwszym spotkaniu mogę śmiało stwierdzić, że go nienawidzę. – Po twojej minię wnioskuję, że wiesz o kim mówię. Nie sądziłem, że jesteś tak błyskotliwą osóbką, siostrzyczko.
- A ja nie sądziłam, że jesteś na tyle niezrównoważony psychicznie aby myśleć, ze nie pamiętam kto mi zostawił blizny. – Burknęłam pod nosem.
- Hmm? Mówiłaś coś? – Spytał chłopak, z chytrym uśmieszkiem.
- Oczywiście, że nie. W przeciwności do ciebie nauczono mnie dobrych manier. – Podeszłam do niego bliżej i złapałam go za kołnierz koszuli. – A teraz gadaj gdzie jest Nathaniel i jego skrzydła! – Jack jednym, zwinnym ruchem, strzepnął moje dłonie, poczym chwycił mnie za nadgarstki.
- Faktycznie znasz się na dobrych manierach. Nie wiem czy wiesz, ale masz mieć do mnie szacunek, jak chcesz być tutaj dobrze traktowana. Wszyscy tutaj nienawidzimy nieposłuszeństwa, za takowe dajemy kary, które do przyjemnych nie należą. – Wysyczał mi prosto w twarz. Puścił mnie, a jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz. – Siostrzyczko, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, ale po co się tak śpieszyć? – Na jego twarzy wykwitł wielki uśmiech. A myślałam, że to kobieta zmienną jest. Chłopak pociągnął mnie za rękę, mimo tego, że stawiałam opór. Zaczął mnie prowadzić, w miejsce, na które wcześniej patrzył.
- Puszczaj mnie! Umiem sama chodzić. Gdzie ty mnie do jasnej cholery prowadzisz? – Jack puścił moją dłoń. Głośno westchnął.
- Czy tobie trzeba wszystko tłumaczyć? – Zapytał się retorycznie. Tak bo faktycznie mi wszystko wytłumaczyłeś. Opowiedziałeś mi, aż na jedno zadane w tym dniu pytanie. To się wysiliłeś… - Masz za mną iść, będę mówił po drodze. Idziemy do twojej nowej komnaty.
- Nie chcę żadnej komnaty. Chcę tylko żeby Nath wreszcie był bezpieczny. – Mój głos zaczął się załamywać. Niespodziewanie przed twarzą, pojawiła się chusteczka. Przyjęłam ją i otarłam swoje łzy.
- Jak już wcześniej mówiłem, wszystko w swoim czasie. Jeżeli nie chcesz iść do komnaty, mogę zaprowadzić Cię do celi. Jednakże podejrzewam, że może Ci tam być troszkę ciasno. Zważywszy na to, że byłabyś tam z milionem potępionych dusz. Potrafią pozbawić inne istoty rozumu, przez swoje zawodzenie. Jednak wybór zostawiam tobie.
- Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, doszłam do wniosku, że komnata brzmi super.
- Tak myślałem. – Obrócił głowę w moją stronę i wybuchnął śmiechem. Jack prowadził mnie przez długie korytarze. Nie omieszkał zahaczyć o siarkowy dół, w którym gotowały się dusze. Wrzaski i błagania były przeraźliwie głośne. Chłopak słysząc te odgłosy rozstawił ręce, jak do lotu i napawał się cierpieniem. Szarpnęłam go za ramię, dając tym samym znak abyśmy już szli. Niespodziewanie popchnął mnie, tym samym zrzucając wprost w siarkowy dół. Wiedziałam, że to się tak skończy. Jaka ja byłam głupia, że za nim poszłam. On chciał tylko mojej śmierci. Pogrążona w swojej rozpaczy, nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy zobaczyłam nad sobą czarne jak smoła skrzydła. Chłopak, do którego one należały, pochwycił mnie i wyciągnął z dołu, stawiając na twardym gruncie.
- Co to miało być? Czyś ty zmysły postradał?! Nigdy więcej tego nie rób! – Moje nogi zaczęły trząść się jak galareta, a oddech przyśpieszył.
- Nie denerwuj się tak siostrzyczko. To w ramach rozrywki. Dostałem przykaz dostarczenia Cię w całości i tak właśnie zamierzam. – Uśmiechnął się chytrze i poszedł w stronę następnego korytarza, szybko do niego podbiegłam. Po pewnym czasie doszliśmy do bogato złoconego budynku. Wyglądał jak pałac. Wszędzie było widać złote zdobienia, ze szmaragdowym połyskiem. Większość okien, które się tu znajdowały, były olbrzymie. Z daleka wyglądały jak zrobione z diamentu. Pałac posiadał masywne drzwi, wysadzone złotem. Pięły się w górę na jakieś osiem metrów. Przed wejściem przystanęłam, zachwycając się wyglądem budynku. Po kilku chwilach Jack poklepał mnie po plecach.
-Jak widać podoba Ci się pałac Pana? - Omamiona pięknem pałacu nieświadomie pokiwałam głową. - Tak myślałem. Szmaragdy będą Ci pasować. Idealnie współgrają z twoimi oczami. Lucyfer wiedział co robił gdy wybierał dla Ciebie diadem.
 - Jak to diadem? Nie mam zamiaru tu zostawać. Powtórzę Ci to po raz ostatni, chcę tylko uratować Nathana! - Po moim wrzasku Jack złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie tak, że patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Czyżby powtórka z rozrywki? – Myślałam, że ostatniu już sobie to zanotowałaś w swojej małej główce. Masz mieć do mnie szacunek, co za tym idzie, nie masz prawa na mnie wrzeszczeć. Ja również powtórzę to po raz ostatni, uratujesz swego kochasia, ale nie za darmo. Teraz marsz do środka bo Pan się niecierpliwi, a gdy On jest zły, to jest bardzo źle.- Po jego monologu puścił moje włosy i wepchnął do budynku. Pałac od środka wyglądał jeszcze lepiej niż od zewnątrz. Wszędzie było pełno złota i ozdób ze szmaragdu. Podłoga była wyłożona dębowymi deskami, na których były czerwone dywany. Chłopak prowadził mnie krętymi korytarzami. Do momentu, aż stanęliśmy przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Zapukał w nie trzy razy. Po czym usłyszał "wejść!". Krępując moje ręce, wprowadził mnie do środka. Po wejściu, smród siarki zaczął gwałtownie narastać. Moim oczom ukazał się elegancka postać, siedzącą na szmaragdowo-złotym tronie.
- Lucyfer...- Wyszeptałam. Jack, ukłonił się nisko, okazując szacunek swojemu panu. Natomiast ja stałam z podniesioną głową i wpatrywałam się w oblicze Pana Piekieł. Gdy mój brat to zobaczył podniósł się i siłą zmusił mnie do uklęknięcia.
- Masz okazywać Panu należyty szacunek, zrozumiano siostrzyczko? - Wysyczał mi do ucha. Lucyfer ze śmiechem wpatrywał się w nasze poczynania.
- Jak ja uwielbiam kłócące się rodzeństwo. Miło Cię znowu widzieć Aileen. Nie sądziłem, że możesz być jeszcze piękniejsza niż ostatnio. - Pan Piekieł wstał ze swojego tronu i podszedł w naszym kierunku. Jednym ruchem zaostrzonego pazura, roztargał dekolt mojej bluzki. Kilka razy zacmokał z zadowolenia. - No, no Jack, dobra robota. Pentagram pierwsza klasa. A co do Ciebie moja piękna - tym razem zwrócił się do mnie - jesteś moja i tylko moja. Nie masz prawa kontaktować się z tym aniołkiem od siedmiu boleści, i tak już długo nie pożyje. Przyprowadzić jeńca. - Wykrzyknął w stronę swoich sług, którzy znajdowali się po obu stronach jego tronu. Po kilku chwilach w pomieszczeniu dało usłyszeć się jęki bólu, który wydobywał się z ust anielskiego chłopaka. Ledwo go rozpoznałam. Chłopak był cały zakrwawiony. Przez jego lewe oko biegła długa, czerwona rana cięta. Miał powyłamywane palce u rąk, natomiast stopy pokaleczone od bicza. Na jego plecach nie widniały już śnieżnobiałe skrzydła, tylko dwie blizny, które łączyły się ze sobą tworząc literę "v".
- Nathan! Nathan to ja Aileen. - Chłopak nie reagował na moje wołania. - Ty cholerny Szatanie, co ty mu zrobiłeś?! Dlaczego?!- Wykrzyknęłam. Starałam się pohamować łzy złości. Opadłam na kolana.
 - Tylko lekko go pokiereszowałem, nic takiego.- Odparł lekkim tonem, najwyraźniej zadowolony z siebie.
- On ledwo żyje ty cholerny skurwielu!- Podniosłam się z klęczek i ruszyłam w stronę Lucyfera. Drogę zastąpił mi brat, więżąc w swoim żelaznym uścisku.
- Nie tym tonem, bo twój aniołek zginie i to w dodatku na twoich oczach! - Lucyfer skinął ręką, a jego służący zbiczowali Nathana. Z jego ust na nowo wyrwał się jęk bólu. Zaczęłam wyrywać się z uścisku brata. W moich oczach zagościł gniew. A ja sama zaczęłam czuć złość jakiej nigdy wcześniej nie czułam. Zaczęłam płonąć niebiesko-fioletowym płomieniem. Posłałam płomienie wprost do Lucyfera. Ten zaczął się tylko śmiać i kolejny raz nakazał pobicie mego ukochanego.
- Dość, proszę dość. - Nie mogłam dłużej patrzeć na krzywdę Anioła. Moje płomienie zniknęły tak szybko jak się pojawiły, a ja na nowo opadłam na ziemię. Służący Lucyfera przestali biczować chłopaka. Ten wypluł trochę krwi i osunął się bezwładnie na podłogę. - Jak mam go uwolnić? Błagam zrobię wszystko, tylko go wypuście, proszę. - Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Lucyfer wraz z Jackiem zaczęli się głośno śmiać.
- Zabrać go, bo ubrudzi mi dywan. Jeżeli tak się stanie będę go wycierał waszymi szpetnymi gębami!- Wykrzyknął Pan Piekieł do swoich sług. Ci szarpnęli Nathana za łańcuchy i zaczęli go ciągnąć po ziemi. - "Zrobię wszystko", wiem, że to zrobisz. Dlatego porwałem właśnie jego. Za bardzo go kochasz, żeby odmówić moich żądań, a te są następujące. Moje dziecko, zbliża się wojna, w której wezmą udział wszyscy. Aniołowie, diabły, czarownice i wampiry. Diabły sprzymierzyły się z wampirami, a aniołowie z czarownicami. Ach Aileen to wszystko przez Ciebie. Plotki szybko się rozchodzą. Na całym magicznym globie, krąży plotka o najpotężniejszej czarownicy, która nosi imię Aileen. Aniołowie wiedzą, że po części jesteś taka jak Oni. Dodatkowo Nathaniel, jeden z wielce potężnych Aniołów, których od tytułu Archanioła dzieli zaledwie jeden szczebel w hierarchicznej drabince, wybrał Ciebie za swoją wybrankę serca. Ten oto potężny Anioł został porwany przez piekło, czyli przeze mnie. Dzięki tym informacjom Aniołowie postanowili walczyć u boku czarownic. Natomiast jak już zdążyłaś zauważyć, wysoki rangą wampir zawarł pakt z jednym z moich. Wracając do sedna sprawy. Ty będziesz walczyć z nami. Zdradzisz swoich i dzięki temu my wygramy, a ty uratujesz swojego kochasia. Skoro to mamy wyjaśnione przejdźmy do sprawy kolejnej. Po wojnie zostaniesz moją królową i wraz ze mną będziesz rządzić piekłem. Zabiję Cię a potem przemienię w demona. Ostatecznie to będzie największy cios dla twoich dwóch gatunków i dla twojego Nathaniela. W tym czasie gdy wszyscy będą rozpaczać nad twoim losem, moje serce będzie się radować. Zapewne twoje po jakimś czasie również. Co ja plotę, ja nie mam serca. – Zaśmiał się szyderczo. - To są moje warunki uwolnienia twojego kochasia, zgadzasz się na nie? – Zapytał z pewnością siebie godną prawdziwego władcy.
- A jak bym się nie zgodziła? – Spytałam praktycznie szeptem.
- Aniołek zginie. Więc jaka jest twoja decyzja? – Wyszczerzył się w szatańskim uśmiechu. Doskonale wiedział jaka będzie moja odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że nie zostawił mi żadnego wyboru.
- Kiedy ma nastąpić wojna, Panie?- Wszystkie słowa wyszeptałam. Bałam się, że gdy spróbuję powiedzieć to głośniej słowa nie przejdą mi przez gardło.
 - Tak myślałem, diabełku. – Usłyszawszy swoje nowe przezwisko, zachciało mi się płakać.-Wojna rozpocznie się za trzy dni.- Chwycił mój podbródek i wpił się w moje usta. Z ogromnym obrzydzeniem zaczęłam go oddawać. Gdy wreszcie Lucyfer oddalił się by zaczerpnąć powietrza, spytałam.
- Czy mogę się z nim pożegnać? – Zadając pytanie, spuściłam głowę.
- Masz dziesięć minut. I żadnych sztuczek, w moim królestwie twoja moc jest bezużyteczna. Jack masz ją tam zaprowadzić i pilnować za drzwiami.
- Dobrze, Panie. Wstawaj siostrzyczko, koniec wylegiwania się. - Chłopak szarpnął mnie za ubrania i postawił na nogi. Trzymając za barki, zaczął mnie prowadzić w stronę jak mi się zdawało więzienia. Po kilku chwilach stanęłam przed kratami więziennymi. Jack otworzył cele i gestem ręki nakazał wejść do środka. - No wchodź, twój kochaś jest za drzwiami, po prawej stronie. Mam zakaz krzywdzenia Ciebie, zdaję mi się, że już Ci to mówiłem. Będę Cię tu pilnował abyś przypadkiem nie uciekła. Zresztą i tak nie masz gdzie. - Wepchnął mnie do środka. Ustawił zegarek odmierzający czas dziesięciu minut i odwrócił się do mnie plecami.  Z prędkością światła podbiegłam do otwartych drzwi. W środku zastałam poturbowanego Nathaniela.
- Nath. To ja Aileen. Już wszystko będzie dobrze. - Podeszłam do chłopaka i zaczęłam gładzić go po głowie. Nathan z wielkim trudem otworzył oczy.
- Aniołku… - Wychrypiał, poczym niemal natychmiast zaczął kasłać. Odczekał chwilę aż kaszel minie i z bólem w oczach kontynuował. - Zawiodłem tak bardzo Cię przepraszam. - Wypowiedziane słowa były ledwo słyszalne, musiałam się nachylić aby cokolwiek usłyszeć.   
 - Cii nic już nie mów. Nie zawiodłeś, to wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy nie uwierzyła Rosowi nic by się nie stało. W dalszym ciągu żyłaby Zurra, a ty byłbyś cały. – Starałam się być silna, ale z moich oczu wypłynęła łza, która skapnęła na policzek Nathana.
- Jak się tu dostałaś? Proszę powiedz, że nie sprzedałaś swojej duszy Lucyferowi. – Zapytał trochę głośniej niż poprzednio z nadzieją w głosie. Milczałam. Nie mogłam odpowiedzieć na jego pytanie. Jak bym mogła to zrobić? Nie chciałam go kolejny raz ranić, a to na pewno byłby dla niego cios. - Na Wszystkie Świętości, Aileen to ja miałem oddać za Ciebie życie, a nie ty za mnie. Odwołaj pakt, który z Nim zawarłaś i pozwól mi umrzeć. Wrócisz na Ziemię ki tam będziesz spokojnie żyła, zapominając o całej tej sprawie. - Wyszeptał ostatkami sił w głosie.
- Nie. Całe to zamieszanie jest przeze mnie i ja poniosę konsekwencje. Mam nie wiele czasu, więc teraz słuchaj i nic nie mów. Szykuje się wojna, pomiędzy naszymi rasami. Wampiry przyłączą się do diabłów, a czarownice będą walczyły u boku aniołów. Diabły będą toczyły bitwę z aniołami, a wampiry z czarownicami. Lucyfer Cię uwolni. Musisz ostrzec swoich, że mają wroga noszącego śnieżnobiałe skrzydła takie jak twoje. Przepraszam, nie miałam wyboru. Zrobię wszystko żeby zginęło jak najmniej aniołów i czarownic. Musisz mi obiecać tylko jedną rzecz. Nie umieraj w drodze do Niebios. - Do pomieszczenia wszedł Jack
- Czas się skończył. Zostaw tego Psa Anielskiego i wracaj do swojego Pana. – Nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zawsze będę Cię kochać Nathan.
- Ja Ciebie też Aileen. - Delikatnie pocałowałam chłopaka w usta. Po sekundzie zostałam gwałtownie odciągnięta, od pół przytomnego anioła, przez mojego brata.
- Powiedziałem, czas się skończył, wynoś się stąd! - Jack wypchnął mnie z pomieszczenia.
 - Nie zgiń, proszę. - Wyszeptałam patrząc się w na wpół przymknięte oczy Nathana, w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Brat zaprowadził mnie przez salę tronową do wielkiej komnaty sypialnej. Pokój był czarno-czerwony. Na wielkim łożu z czerwonym baldachimem leżała czarna suknia z szmaragdowa koronką i diadem z zielonymi klejnotami. Pod łóżkiem stały czarne sandałki na szmaragdowej szpilce. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.
- Masz dziesięć minut na założenie tego i ujarzmienie twojego siana na głowie. Pan będzie czekał w jadalni. Chce Cię w tym widzieć przy kolacji. Żeby nie było niedomówień, jeżeli nie będziesz gotowa w wyznaczonym czasie wyniosę Cię z tego pokoju taką jaką Cię zastane, czyli nawet w samej bieliźnie. – Po swoim monologu wyszedł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Chwilę wpatrywałam się w przygotowane ubranie, po czym się ubierać. Pokręciłam włosy i wpięłam w nie diademik. Zaczęłam przeglądać się w lustrze. Co Prawda wyglądałam ślicznie, jednakże nie mogłam na siebie patrzeć. Nie potrafiłam znieść myśli, że już na zawsze pozostanę w królestwie Lucyfera, u jego boku. Podczas gdy ja byłam zatopiona w swoich myślach, do pokoju wszedł Jack. Chwycił mnie za barki i wręcz wyniósł z pokoju. - Idziemy. Wyglądasz zniewalająco, siostrzyczko. Lucyfer będzie szczęśliwy. - Chłopak ubrany był w czarny smoking, w taki sam jaki mają kelnerzy w niektórych restauracjach kirikow. Na jego szyi widniała czarna obróżka ozdobiona szmaragdami. Na mojej twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech.
- Ooo mój starszy - splunęłam pod jego stopu - brat jest psem Lucyfera. Haha może mnie jeszcze zaniesiesz piesku. Może wolisz żebym podrapała Cię za uszkiem? - Wybuchłam śmiechem. Chłopak pociągnął mnie za włosy. - Aaa, oj chyba chcesz mnie pozbawić całych włosów, może mam powiedzieć Lucyferowi? Uważaj bo nie dostaniesz kości.
 - Od kiedy jesteś taka wyszczekana co? Przed chwilą skomlałaś ze strachu przed nami, a teraz masz ubaw w najlepsze.
 - Poprawka, nie przed wami tylko przed Nim. A od kiedy? Od czasu gdy nie mam nic do stracenia. I tak oddałam wszystko co miałam. Duszę, serce, ciało. Wkrótce stanę się demonem i żoną Lucyfera. Powiedz mi bracie czy może być coś gorszego dla świeżo upieczonej pół anielicy pół czarownicy, która kocha anioła? Bo ja myślę, że nie. Chcesz mnie bić proszę bardzo, zabić? Jeszcze lepiej. Możesz robić mi co chcesz i tak gorzej być nie może. Będę walczyć przeciwko moim ludziom. Przeciwko ludziom, którzy dali mi nieśmiertelność. Przeciwko ludziom, którzy mnie kochają. Nic gorszego nie może się stać, nic. A teraz prowadź do Lucyfera, chcę mieć to za sobą. Twój Pan podobno nie lubi jak się spóźnia. - Chłopak puścił moje włosy i gestem ręki kazał wyjść przed siebie. Po krótkim czasie doszliśmy do jadalni. W pokoju znajdował się wielki stół. Na samym przodzie siedział Lucyfer wpatrując się w drzwi wejściowe. Po jego lewej stronie było puste krzesło, zaś po prawej siedział ciemny brunet z czarnymi oczami, i chciwym uśmiechem. Dalej siedział chłopak z czerwonymi włosami i zielonymi oczami. Kolejna była dziewczyna o niebieskich włosach i takich samych oczach. Koło pustego krzesła, siedział chłopak z białymi włosami spod, których wystawały dwa czarne rogi . Spojrzałam przerażona w oczy Lucyfera. Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo i gestem ręki nakazał podejść. Stłumiłam strach wyrysowany na twarzy i zastąpiłam go obojętnością. Z pustym wzrokiem podeszłam do demona.
 - Lucyferze moja siostra zaczęła szczekać, może nałożymy jej kaganiec? – Wpatrując się w moje oczy zaświergotał mój brat.
- Na razie szczekasz ty, zamilcz i siadaj na swoje miejsce. - Rozkazał. Jack wyszeptał szybkie "wybacz Panie" po czym usiadł na swoim miejscu, które mieściło się za niebiesko-włosą dziewczyną. Tym razem to ja wpatrywałam się w oczy chłopaka, gdy na mojej twarzy wykwitł leciutki uśmiech podobny do grymasu. - Aileen wyglądasz przepięknie, jestem zadowolony, chodź dekolt w sukni mógłby być większy. - Wszyscy zgromadzeni wybuchli śmiechem. Lucyfer uciszył ich machnięciem ręki. - Siadaj - wskazał na puste krzesło z lewej strony. Zrobiłam tak jak chciał. Piekielny Pan zaczął przedstawiać wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu dowiedziałam się, że brunet nazywa się Dagon, czerwono-włosy chłopak to Fenrir, zaś niebiesko-włosa zwie się Mania, natomiast chłopak z rogami to Rimmon - Zdaje mi się, że Jacka już znasz. – Odparł wesoło Lucyfer.
- Czemu mi ich przedstawiasz? Kim oni są, Panie? - Zapytałam się, wpatrując się w pustkę za czerwono-włosym.
- Ci ludzie, a raczej demony to dowódcy oddziałów mojej armii. Chciałem abyś ich poznała i ż wiedziała dzięki komu wygram wojnę. - Na twarzach wszystkich zebranych wykwitł złowieszczy uśmiech. - Ty Aileen będziesz zastępcą białowłosego. Wykonasz każdy jego rozkaz, a jeżeli On zginie co się nie stanie, zastąpisz go jako dowódcę. - W między czasie napełniono kielichy winem, a przed moją osobą postawiono talerz z jedzeniem. Nie zwracałam na niego uwagi dopóki nie zostałam kopnięta w kostkę. - Jedz, nie mogę pozwolić abyś zginęła z głodu, a tym bardziej nie mógłbym Cię otruć. Jesteś mi potrzebna.
- Czemu tylko ja dostałam posiłek? - Znowu zostałam kopnięta. - Panie? – Dodałam z zaciśniętymi zębami. Osobą która mnie kopała okazał się białowłosy, spojrzałam na niego wściekle. Po czym znów nałożyłam maskę obojętności.
 - Demony nie jedzą, od czasu do czasu wypijamy krew naszych ofiar, ale gustujemy w winie.- Większość zgromadzonych zaczęła dyskutować o nadchodzącej wojnie. W pewnym momencie przestałam słuchać. Wmuszając w siebie jedzenie pogrążyłam się w myślach, które zaczęły krążyć wokół wszystkich osób, których kochałam. Rodziców, swoich przyjaciółek z akademii, bliźniaczek, Joy, Rosa a w szczególności Nathana. Nie wiedziałam czy Lucyfer faktycznie go wypuścił, a jeżeli tak to czy przeżył. Niestety to się okaże dopiero na wojnie…

***

   Kochani, tak oczy Was nie mylą, oto kolejny rozdział. Wielkimi krokami zbliżamy się (nareszcie) do końca tego opowiadania. Przewidział jeden bardzo długi rozdział, albo dwa trochę krótsze (napiszcie jak wolicie) oraz epilog. 
   Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Mile wskazane zostawienie czegoś po sobie :-). Jak zwykle za wszystkie błędy przepraszam. 
Do następnego. Córka Razjela

niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział XVI - Śmierć



 

   Cztery dni ciągłych treningów. Cztery dni szalejących myśli. Cztery dni ohydnego płaszczenia się przed wampirami. Cztery dni specjalnych nauk magii od Rosa. I cztery dni spędzone na dopracowywaniu naszego planu. Dzisiaj nareszcie jest piątek, a ja już nie wytrzymuję ze stresu. Od rana jestem cała spanikowana, z resztą nie tylko ja. Cholernie się martwimy czy wszystko potoczy się tak jak należy. Ubrałam się w mój standardowy strój do treningu i razem z wampirzycą oraz moim „nauczycielem”, wyruszyliśmy na ostatni trening. Przynajmniej tak nam się zdawało. Otworzyłam salę i stanęłam twarzą w twarz z moim porywaczem.
- Cześć Nick. – Przywitałam się promiennie. Musiałam powstrzymam odruchy wymiotne. Nie mogłam patrzeć na twarz wampira, który traktował mnie jak swoją własność. Najchętniej wydrapałabym mu oczy, ale musiałam poczekać. Jeszcze chwile musiałam się powstrzymać i grać potulną dziewczynkę.
- Ooo jaka uradowana. Cieszysz się na małe czary- mary? – Pokiwałam twierdząco głową. Najchętniej podskoczyłabym z radości i zapiszczała jak małe dziecko, ale nie mogłam tego zrobić. – Czarodziejku masz i czyń honory. – Nick rzucił brunetowi flakonik z fioletową, połyskującą esencją. Moja magia. – A i jeszcze jedno, masz jej dać dwie krople, co najwyżej trzy, nie więcej. Mój skarb mógłby tego nie wytrzymać. A do dzisiejszych lekcji tyle powinno starczyć. – Ross posłusznie wykonał polecenie. Dał mi dwie krople. Niby tak mało, a jednak powinno wystarczyć. Gdy esencja magiczna przedostawała się do mojego organizmu czułam, coś w stylu prądu. To było cudowne uczucie, ale trwało nie więcej niż 5 sekund, gdyż magii było bardzo niewiele.  Brunet oddał flakonik wampirowi i nisko się skłonił. – Moje zadanie na tę chwilę spełnione, idę na trybuny obserwować jak moja mała księżniczka będzie parać się magią. – Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek, a po chwili już znajdował się na swoich ukochanych trybunach.  Nadszedł czas na fazę numer dwa, naszego planu. Zaczęłam szeptać słowa, których wyuczyłam się na pamięć, przy pomocy Rosa. Język, w którym było zaklęcie był dla mnie nie znany, ale Ros wytłumaczył mi co ono oznacza. A dokładnie zaklęcie, brzmi tak: Moc, która została odebrana, wróci z powrotem do swojego pana. Moc na nowo będzie mą bronią, moc znów stanie się ze mną jednością. Moc niech do mnie powróci. Wzywam Cię spowrotem do siebie. Uwolnij się i przybądź.
- Da ikon cewa an samu, za su koma ga ubangijinsa. Ikon sake za ta makami, ikon sake faru a gare ni daya. Ikon bari in dawo. Na kira ku mayar da su da kanka. Yantar da kanka da kuma fita. - Zaczęłam się unosić. Kątem oka zobaczyłam zdziwienie na twarzy Nicka, gdy flakonik trzymany w jego dłoni stał się pusty. Cała moc płynęła delikatnymi, fioletowymi strużkami wprost do mojego ciała. Po zetknięciu się z moją skórą, mój cały organizm doświadczył ponownego prądu, który był tak przyjemny i zarazem sto razy silniejszy od poprzedniego. Widziałam Nicka, który chciał do mnie podbiec, ale nie zdążył. Powstrzymała go Joy. Przytrzymywała go, a twarz zakneblowała szmatą nasączoną wodą z opiłkami żelaza. Dziewczyna od dotyku żelaza miała całe poparzone ręce, a trzymała szmatę tylko przez kilka sekund. Nie chciałam wiedzieć co działo się w ustach Nicka. Z mojego ciała zaczęła wydobywać się fioletowa poświata. W końcu, już w normalnej postaci, opadłam delikatnie na ziemię. Spojrzałam na swój mostek i otwarłam szerzej oczy, mój symbol się powiększył, a na dodatek miał dodatkowe dwie obramówki. Z tego co wiem, jeszcze nikt w historii nie miał takiego symbolu. Olimpia, jak dotąd najpotężniejsza czarownica, miała tylko jedną obramówkę. Z tego wynikało, że byłam potężniejsza od niej. Zastanawiało mnie tylko jak. Otrząsnęłam się z chwilowego szoku, po tym jak usłyszałam krzyki Joy, że już dużej nie może utrzymać Nicka. W tym momencie wampir, wyrwał się dziewczynie i popędził do mnie w wampirzym tempie. Niewiele myśląc, rzuciłam zaklęcie, które niemal samoistnie wydobyło się z moich ust. Świat zamarł, za wyjątkiem Joy i Rosa.
- Szybko, podajcie mi ręce! – Wykrzyknęłam. Bardzo szybko spełnili mój rozkaz. Szybko pomyślałam o pewnym, w zasadzie zapomnianym przeze mnie miejscu. Drzwi, do których zaprowadziły mnie kiedyś fontanny, stały jak kiedyś. Tak jak ostatnio ptaki zaczęły świergotać: przybyłaś, nareszcie jesteś gotowa. Czekaliśmy na to. Otwórz szybko drzwi. Śmierć twa jest już blisko. Rzuć zaklęcie Aileen. Rzuć zaklęcie. Zaklęcie… - głosy stopniowo zaczęły cichnąć, aż w końcu przestałam je słyszeć . W moim umyśle szybko mignęło zaklęcie: Doors da aka rufe don ƙarni, a yanzu a ƙarƙashin rinjayar da wannan sihiri zai bude*.- Wypowiedziałam je, a drzwi otworzyła się. Weszliśmy szybko do środka. Pomieszczeniem, do którego trafiliśmy okazała się wielka sala treningowa. Szybko wyczarowałam dwa łóżka i samo zapełniającą się lodówkę.
- Zostańcie tu. Powinniście tu być bezpieczni. Ja muszę uratować kilka osób, które przeze mnie wpadły w cholernie głębokie bagno problemów. – Powiedziałam ze smutkiem i z złością na samą siebie, w głosie.
- Poczekaj Aileen, co to za miejsce? – Zapytała mnie wampirzyca. Uśmiechnęłam się do niej smutno.
- Nie mam pojęcia. Zwarzywszy jednak na to, że nawet ja wcześniej nie mogłam tego otworzyć, to podejrzewam, że to jest taki schron w razie niebezpieczeństwa. Patrząc na to jak bardzo wściekły był Nick, mogę głośno powiedzieć, że jest źle. Poza tym te drzwi otwarły się dopiero jak osiągnęłam pełnię swych sił, jako czarownica. Na wszelki wypadek zabezpieczę jeszcze pokój od środka. -Machnęłam ręką z kariya na ustach, co oznaczało ochronę. Cały pokój zaczęła otaczać ledwo widoczna powłoczka ochronna. – Teraz jesteście na sto procent bezpieczni. Nie wiem ile zajmie mi moja no powiedzmy wyprawa, ale zostawię wam wszystko co jest niezbędne do życia. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję za wszystko, jakoś się Wam odwdzięczę. Żegnajcie. – Po mojej „przemowie”, machnęłam ręką i przeniosłam się do mojego pokoju w akademii. W głowie słyszałam jeszcze wrzaski Rosa i Joy, które oznaczały moje imię. Stałam po środku pokoju i nie wiedziałam co robić dalej. Moja wcześniejsza siła wzięła się z szoku. Teraz gdy jestem sama cholernie się boję. Na moich barkach spoczywa życie Nathana. Do tego muszę uratować Zirrę, Zurrę, Mags i Mackenzi. Pytanie od którego z nich zacząć. Nathana kocham najmocniej na świecie. Umiera, ale nie wiem gdzie jest i odnalezienie go może zająć sporo czasu. W szczególności, że nie mam już z nim żadnego połączenia. Z drugiej strony są dziewczyny, które próbowałam ratować za nim zostałam porwana. Niemal na pewno jest już za późno, żeby uratować ich umysły, w szczególności u Zirry. Nabyłam nowe moce, ale nawet teraz nie jestem pewna czy zdołam oczyścić ich umysły. Każda sekunda jest dla nich wszystkich bardzo cenna, a ja stoję jak slup soli i zastanawiam się kto jest dla mnie ważniejszy, albo kto jest w gorszej sytuacji. Podczas swoich rozmyślań, doszłam do przerażającego faktu. Zdążę uratować tylko jednych. Albo Nathana, albo dziewczyny. Wybiegłam z pokoju i zaczęłam walić w drzwi, które były naprzeciwko moich. Po chwili usłyszałam wrzaski, żebym przestała się dobijać, bo mieszkanka pokoju już idzie. Otworzyła mi zdenerwowana Zurra. Na mój widok otworzyła szeroko buzię z niedowierzania, po czym uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek. Wciągnęłam powietrze przez zęby.
- T-to ty! Każdy myślał, że zginęłaś. Do jasnej cholery pokazali nam twoje ciało! Jak to możliwe, że żyjesz? Nawet magowie czarnej magii, boją się używać nekromancji. To jest ściśle zakazane! – W głosie dziewczyny mieszały się różne emocje. Niedowierzanie, strach, radość, niestety dominującą emocją była złość. Złość na co? Na to, że żyję, na siebie? – Nie zbliżaj się do mnie. – Wykrzyknęła. Jej oczy zaszły delikatną mgłą. Aha czyli sprawką jej złości był nie kto inny jak Szarlot.
- Wybacz, ale będzie wręcz przeciwnie. Wpuścisz mnie sama, czy mam wejść siłą? – Po tym pytaniu, dziewczyna zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. -  Czyli jednak wejdziemy siłą. – Machnęłam ręką, z zamiarem przeteleportowania się do pokoju. Napotkałam jakąś dziwną energię, która mi to uniemożliwiała. Przyjrzałam się bliżej drzwiom. Wokół nich była delikatna czarna powłoczka. Dotknęłam jej, aby upewnić się co do moich podejrzeń. Kopnął mnie prąd. Czyli jest tak jak myślałam. Powłoka ochronna, mająca za zadanie zabić każdego, kto jej dotknie. Ale nie mnie. Mam na sobie specjalną ochronę przed czarną magią. Taki rodzaj magii jest zakazany. Za używanie jej, wykonuje się karę śmierci. Czarnej magii używają te czarownice, które są stosunkowo słabe w czarnej magii. Używając czarnej magii, na początku chcą się tylko wzmocnić, ale potem najczęściej ich intencje są inne. Ich serce przepełnia się żądzą, większej magii. Czym czarownica bardziej potężna w czarnej magii, tym mniej życia jej zostało. Czarna magia zabiera energię życiową, aby wzmocnić swą moc.
Przyłożyłam dłonie do powłoki i wypowiedziałam kilka słów, które utworzyły zaklęcie. Powłoka pękła, a ja bez większego trudu, przeniosłam się do Zirry.
- C-co? Jak do jasnej cholery Ci się to udało? Wyczułam wibracje w barierze, powinnaś już nie żyć! Pokaż symbol! – Zażądała. Wahałam się czy jej go pokazać, czy jednak nie. Przez przypadek mogła by zobaczyć o jeden symbol za dużo. A pentagramu nie powinien nikt widzieć. Podeszła bliżej mnie i szarpnęła za dekolt bluzki. Na szczęście odsłoniła tylko tyle, ile było trzeba. Zobaczywszy mój znak, puściła moją koszulkę i zakryła usta dłonią. – To nie możliwe, niemożliwe! Nie możesz mieć dwóch obwolutek na znaku, nawet Olimpia miała jedną!
- No widzisz, a jednak mogę. A teraz pozwól, że Ci pomogę i uwolnię Cię od uroku Szarloty. – Podeszłam bliżej niej. Z każdym moim krokiem w jej stronę , ona robiła krok w tył, aż w końcu dotarła do ściany.
- Nie, nie waż się mnie dotykać. Nie zbliżaj się! Proszę Aileen, nie! – Chwyciłam jej głowę w dłonie. – Nie, nie, nie, nie… - zaczęła coraz szybciej wymawiać to jedno słowo. Ja natomiast zaczęłam włamywać się do jej umysłu i całego organizmu. Można by powiedzieć, że w jakiś sposób się ze sobą połączyłyśmy. Czułam wszystko to co ona, miałam dostęp do jej myśli, widziałam jej oczami. Zobaczyłam siebie. Moje oczy zrobiły się fioletowe, a moje usta cały czas szeptały zaklęcie, chociaż nie miałam o tym wcześniej pojęcia. Zaczęłam powoli oczyszczać ją za pomocą mojej magii. Delikatnie wpuszczałam kolejne wiązki energii, które wypukiwały z dziewczyny prochy, którymi była faszerowana. Doszłam do serca. Wokół niego były wiązki obcej magii. Domyślałam się, że należą do Szarloty. Zaczęłam „walczyć” z wiązkami Szarloty. W tym momencie do pokoju weszła Zurra. Rozproszyłam się i przez przypadek wpuściłam do serca Zirry za dużo mojej magii. Serce dziewczyny przepełnione tak dużą dawką mocy, nie wytrzymało i eksplodowało, pozbawiając życia czarownicy. Oszołomiona, wyszłam z jej organizmu. Jej bezwładne ciało opadło na moje ręce. Po moich policzkach spłynęły dwie słone łzy, które opadły na policzko martwej dziewczyny. Zurra zaczęła krzyczeć i płakać jednocześnie. Wymierzyła we mnie swoją różdżkę.
- Ty potworze! Jak mogłaś ją zabić?! – Zaczęła wrzeszczeć przez łzy. Odłożyłam ciało na podłodze i podniosłam się, żeby stanąć z Zurrą twarzą w twarz.  – Pozbawiłaś życia moją siostrę, teraz ja pozbawię ciebie. Życie z życie „przyjaciółko”. – Ostanie słowo wypluła z wielkim jadem w głosie. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Zurra zaczęła machać swoją różdżką i wypowiadać jakieś zaklęcie. W moją stronę poleciały czarne stróżki magii, które wbiły się prosto w moje serce. Po zetknięciu się z moją skórą zamieniły się w czarne kolce. Poczułam straszny ból rozchodzący się po całym moim ciele. Takie coś może wykonać tylko wyższy mag czarnej magii. Moja bariera nie jest mnie całkiem w stanie ochronić, przed tak potężną magią. Wyplułam krew, która zebrała się w moich ustach. Lekko się zachwiałam na nogach, ale zignorowałam to i udawałam, że jej moc nic na mnie nie robi.
- Już? Skończyłaś? Mogę Ci to wszystko wytłumaczyć. Jesteście pod władzą Szarloty, wyprała Wam mózg. Jej zdolności wykraczają nawet poza czarną magię. Nie wiem kim ona jest, ale ja chciałam tylko pomóc. Już kończyłam, ale do pokoju weszłaś ty. Rozproszyłaś mnie i przelałam za dużo magii do jej serca. Jeszcze do końca nie panuję nad swoją siłą.  Nigdy w życiu nie chciałam jej zabić. Od dziecka byłyście dla mnie jak siostry. Byłyśmy przyjaciółkami! – Wyplułam kolejną dawkę krwi, zalegającą w moich ustach.
- Łgaż, łgarz jak głupi pies. Gdybyś nie wiedziała Szarlot, podarowała nam magię, która nie zna ograniczeń. – Wykrzyczała a jej oczy zaszły czernią. – A i jeszcze jedno. Szarlot podarowała nam pewnego rodzaju ochroniarzy, którzy właśnie pomogą mi Ciebie zabić. Nie mam pojęcia czemu moje piekielne ostrza na ciebie nie działają. Powinnaś już dawno leżeć w agonii, błagając mnie o okazanie Ci litości i zabicie Cię. Pomyślę nad tym potem, teraz co ważniejsze, mój ochroniarz właśnie przybył. – Za plecami Zurry pojawiła się czarna mgła, z której zaczął wyłaniać się rosły mężczyzna z czarnymi jak węgiel skrzydłami. Jego twarz wydała mi się znajoma. Jestem pewna, że już go gdzieś widziałam. Zobaczywszy mnie wyszczerzył się w drwiącym uśmiechu.
- Witaj moja ukochana siostrzyczko. Ah tak za Tobą tęskniłem Aileen. – Ten głos i te słowa. To nie możliwe, żeby ten człowiek był tym upadłym aniołem, którego kiedyś widziałam przy moim ciele. To nie może być moja rodzina. Ja nie mam brata. – Właśnie miałem Cię odwiedzić u Nicka, żeby sprawdzić jak tam, moje zapieczętowanie. A tu proszę taka miła niespodzianka, sama do mnie przyszłaś. – Powiedział radosnym głosem. – Ale wiesz co? Nie ładnie tak uciekać, gdy jest się w gościach. Nick traktował Cię jak księżniczkę, a ty tak po prostu od niego uciekłaś. Moja krew. – Zaśmiał się. Teraz skierował się do Zurry. – Dobrze się spisałaś, ale teraz nie jesteś mi już potrzebna. A i jeszcze jedno osobą, którą zabije nie będzie Aileen, zgadnij kto mi zostaje w tym pokoju. – Wypowiedziawszy te słowa, złapał Zurrę za szyję i rzucił nią o ścianę.
- Nie! – Krzyknęłam w chwili gdy dziewczyna uderzyła o powierzchnię. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię. Widziałam unoszącą się klatkę piersiową, przynajmniej tyle, że żyje. – Coś ty zrobił? Nikt dzisiaj więcej nie zginie! – Podeszłam do dziewczyny i wypowiedziałam lecznicze zaklęcie. Co prawda będzie po nim spać jakieś 10 godzin, ale przynajmniej będzie żyć. Napastnik stał jak stał i tylko podśmiewuje się ze śmiechu. – Z czego się tak cieszysz? – Wysyczałam.
- Z ciebie, złotko. Powiedziałaś, pozwól, że zacytuję: „ Nikt dzisiaj więcej nie zginie” i lecisz w długą do tej marnej czarownicy aby ją ratować. Przypomnę, że nie tak dawno zabiłaś jej siostrę, a ona przed kilkoma minutami chciała zabić Ciebie, a ty tak po prostu ją ratujesz. Wybacz ale to jest zabawne. -  Strzeliłam w niego zaklęciem paraliżującym. Nic mu się nie stało. – Nie ładnie tak w brata celować. Twoje hokus-pokus na mnie nie działa.
- Czego chcesz? – Zapytałam ostrym tonem. Podszedł do mnie bliżej, wystawiłam rękę przed siebie, w razie gdybym musiała się bronić. Może tylko kłamał, że nie działają na niego zaklęcia? Może tylko to jedno nie działało. Coś czuje, że to złudne nadzieję. -  Nie podchodź! – Nie posłuchał. Z drwiącym wyrazem na twarzy, złapał moją wystawioną rękę i wykręcił ją do tyłu. Zwinnym ruchem dodał drugą i zanim się spostrzegłam miałam związane ręce. Nawet nie wiem kiedy i skąd zdążył wyjąć sznurek. Szybkim i mocnym pociągnięciem rozerwał moją koszulkę. Zaśmiał się w niebogłosy.
- Czyli jednak próbowałaś się z nim kontaktować. Pewnie musi cię to kurewsko boleć. – Dotknął otwartą dłonią pentagramu. Niemiłosiernie zapiekło. Z bólu wstrzymałam na chwilę powietrze. – Mam rację. Oczywiście, że tak. W końcu sam stworzyłem tę pieczęć. Ah i jeszcze te piekielne ostrza. – Zjechał ręką w miejsce ostrzy. Jednym ruchem wyrwał trzy ostrza, znajdujące się koło siebie. Do moich ust napłynęła ponownie krew, tym razem w większej ilości niż poprzednio. Zaczęłam się nią krztusić. Mężczyzna włożył rękę w ranę. Wygięłam się w łuk z bólu, a po moich policzkach popłynęła jedna łza. Chłopak od razu ją zlizał.
- Pieprzony sadysta. – Wysyczałam.
- Oj tam zaraz sadysta, jestem zły. A ból kogoś innego jest zabawny. – Zachichotał jak chory psychicznie człowiek.
- Zapytam jeszcze raz, kim jesteś!? – Wykrzyczałam mimo bólu. Ręka chłopaka dalej tkwiła w mojej klatce piersiowej.
- Wydawało mi się, że już to mówiłem. No ale cóż odświeżę Ci pamięć. Me imię brzmi Jack i jestem twym bratem, siostrzyczko. Zrodzeni z tego samego ojca, porzuceni, na wieki rozdzieleni. Jam pierworodny, ty zaś z naszej trójki najmłodsza. Pół czarownicy, pół aniołowie. Jeden w złego się przemieni, drugi nigdy nawet aniołem nie zostanie, a trzecia potężną Anielicą będzie. Chyba wiesz, kto kim jest, prawda? – Wciągnęłam głośno powietrze.
- Gdzie jest drugi brat? – Zapytałam ściszonym głosem.
- Obecnie nie jestem pewien. Dobrze go ukryłaś, ale dam Ci małą podpowiedź, jest z pewną długowłosą wampirzycą. – Wyszczerzył się w obrzydliwym uśmiechu. Gdybym mogła zakryłabym ręką usta, ale tego nie mogłam zrobić, więc tylko odwróciłam wzrok i cicho wyszeptałam.
-Ros, to nie możliwe…
- Bingo. Możliwe, możliwe. Jak myślisz, czemu na początku tak Ci pomagał? Jak myślisz czemu  w wieku sześciu lat, zamieniłaś go w pluszowego misia i ukryłaś go w swojej jaskini? Chroniłaś go przede mną! A on w zamian zabrał Ci wspomnienia. Dwójka rodzeństwa, która za wszelką cenę chce się chronić nawzajem. Powiem Wam, że coś nie wyszło. Chronił Cię brat, a nawet matka, a to i tak ja wygrałem. Zawsze darzyłem cię  sympatią, w szczególności jak byłaś mała, ale ty się mnie bałaś. Za każdym razem gdy się bawiliśmy chowałaś się za plecami Rosa. Za każdym pieprzonym razem. Wcześniej nie miałaś się czego bać, teraz już tak. – Jego głos niepokojąco drżał. Spojrzałam z powrotem w jego oczy.
- Moja matka została w domu, więc jakim cudem miałaby mnie chronić? – Parsknął, usłyszawszy moje słowa.
- Głupia. Ta czarownica nie jest twoją matką. Zgodziła się tobą zaopiekować do czasu twojego wyjazdu do Akademii. Twoją jak i Rosa matką jest Ortea. Nie zdziwiło Cię, że oni mają takie same nazwiska? Nie zastanawiało Cię czemu jesteś w osobnym pokoju? Czemu masz większe zdolności niż inne czarownice? – Zapytał, z drwiną w głosie. Spłonęłam rumieńcem. Jak mogłam się nie zorientować, że Ros i Ortea, a raczej mama, mają takie same nazwiska? Nad pozostałymi sprawami, owszem myślałam, ale jak mogłam przegapić tak ważny szczegół? Ale jestem głupia.
- A co z twoją matką? – Zapytałam jeszcze ciszej niż ostatnio. Cholernie się bałam, nie wiedziałam co miałam robić. Niby najpotężniejsza czarownica, a natłok takich informacji mnie kompletnie przytłoczył i zdołował.
- Nie żyje. – Odpowiedział bez jakichkolwiek emocji w głosie. Po chwili na jego twarzy na nowo zawitał drwiący uśmiech. – Myślę, że na dziś starczy już tych pogaduszek, nie uważasz? W końcu twój ukochany anioł, umiera.- Nathan, kompletnie o nim zapomniałam, jak?
- To przez Ciebie! Gadaj gdzie on teraz jest! – Jack, gwałtownie wyrwał rękę z mojej rany, powodując okropny ból.
- Nie tym tonem, bo będziesz gorzej cierpieć. Właśnie Cię do niego zabieram. Na miejscu omówimy warunki jego uratowania. Nie myśl sobie, że wyjdziesz z tego bez szwanku, siostrzyczko. – Czy On sobie żarty stroi? Wyjść bez szwanku. Ciekawe jak? Po pierwsze, w mojej klatce piersiowej jest gigantyczna dziura, a po drugie hmm zastanówmy się on mnie nienawidzi za dzieciństwo. Oczywiście, że pierwsze o czym pomyślałam, to to jak tworzymy kochającą się rodzinkę, a ja jestem cała. Po moim monologu wewnętrznym, spowiła nas czarna mgła. Super, znowu zostałam porwana. Jednego dnia uciekasz od porywacza i tego samego dnia trafiasz do drugiego. To się nazywa szczęście…

***
   Tak, tak Wasze oczy Was nie mylą! O to kolejny rozdział zawitał, razem z wakacjami. No prawię bo spóźniłam się dwa dni. Z reszta jak zwykle. Ale proszę, nacieszcie swoje oczęta, poznajcie moją dobroduszność. Nareszcie wyszło na jaw, czemu Ros i Ortea mają takie same nazwiska. Wszyscy się teraz cieszą xd. Podejrzewaliście, że Ros i Aileen są spokrewnieni? Jak myślicie co wyniknie z ucieczki Aileen od Nicka? Jak myślicie kim jest Szarlot? Swoje propozycje możecie  pisać w komentarzach, z chęcią poczytam Wasze pomysły. A i jeszcze jedna smutna wiadomość, wielkimi krokami zbliżamy się do finału tego opowiadania, a co za tym idzie do zakończenia.
Lista osób, która chce mnie zabić zaczyna się pod tym rozdziałem xd

Jak zwykle cieplutko ściskam i pozdrawiam Córka Razjela 

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział XV - Trening



   Gdy tylko słońce wzeszło, wyskoczyłam z łóżka. Przebrałam się i wraz z Joy czekałyśmy na dalsze wydarzenia. Po jakiś 15 minutach do pokoju wszedł Ross z wielkim uśmiechem na twarzy. Mnie nie było do śmiechu. Przez całą noc czułam narastający ból, w okolicy klatki piersiowej. Przebierając się odkryłam, że pentagram rozrósł się jeszcze bardziej. Teraz zajmował całą klatkę piersiową, cały brzuch, oraz kawałek pleców. Zakrył cały mój tatuaż. W tym miejscu jak i na pieczęci bolał najbardziej.
- To co mała, gotowa na trening? – Posłałam mu piorunujące spojrzenie. – No co, nie cieszysz się? Dzisiaj poćwiczymy zaklęcia. To chyba dobrze, prawda?
- Głupcze! Nie widzisz, że ona cierpi? Całą noc płakała z bólu, a ty jej teraz o durnych zaklęciach pierdolisz? Ross otwórz oczy. Nie widzisz jak ona wygląda? – Wykrzyczała Joy. Byłą wściekła. Wysunęły jej się kły i przygwoździła chłopaka do ściany. Wstałam i podeszłam do nich. Położyłam dłoń na ramieniu wampirzycy.
- Joy, daj spokój. Nie mógł wiedzieć. – Dziewczyna odsunęła się od Rossa, dalej szczerząc do niego kły.
- Czy ktoś mi powie co tu się dzieje? Czemu tak na mnie naskoczyłaś, wampirzyco? Myślałem, że będziecie się cieszyć tym, że Aileen odzyska częściowo moce. Jeżeli nie chcesz, wcale mocy oddawać Ci nie muszę. – Powiedział zdezorientowany Ross.
- Nie oto chodzi. Chcę odzyskać moce, ale tak jakby nie wiem czy mój organizm to wytrzyma. – Obydwoje spojrzeli na mnie przerażeni. Uśmiechnęłam się do nich smutno, po czym zaczęłam rozpinać moją koszulę. Zdjęłam ją, a ich oczom ukazał się wielki pentagram, żarzący się na fioletowo. Joy przycisnęła dłonie do ust, a Ross do mnie podbiegł. Joy podeszła ostrożnie, a po jej policzkach spływały szkarłatne łzy.
- Wczoraj był mniejszy. Wiedziałam, że stan jest poważny, ale nie myślałam, że aż tak. – Powiedziała cicho dziewczyna.
- Boże, ale jak. Jak wczoraj Cię widziałem był malutki. Co się stało? – Zapytał Ross
- Zaczął rosnąć. Prawdopodobnie sama to wywołałam. – Joy spojrzała na mnie pytająco. – Nie patrz tak na mnie. Pamiętasz jak w nocy zaczęłam płakać przez sen? – Dziewczyna kiwnęła głową. – Wtedy to nie było jeszcze z bólu, a przynajmniej nie fizycznego. Połączyłam się z Nathanielem. Została nam ostatnia nitka połączenia, wczoraj ją wykorzystałam. Upadły anioł obdarł go ze skrzydeł, a teraz Nathan umiera. – Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. – Muszę coś zrobić. Nie pozwolę mu umrzeć. On jest dla mnie najważniejszy. Zawsze go czułam, a teraz została mi po nim ziejąca pustka w moim sercu. Moja więź z nim przepadła. Nawet nie wiem gdzie jest. – Zaczęłam płakać coraz głośniej, nie tyle ze smutku co ze złości na samą siebie, że nie wiem jak go uratować. – I jeszcze ten cholerny pentagram. Co ja mam zrobić? Co mam zrobić?!
- Po pierwsze uspokoić się. Nie myślisz, gdy jesteś zła. Joy, czy mogłabyś…?- Dziewczyna pokiwała porozumiewawczo głową w stronę Rossa i do mnie podeszła. Złapała moje policzki w obie dłonie, po czym pocałowała mnie w czoło. Po moim ciele, niemal natychmiast rozpłynął się spokój.
- Lepiej? – zapytała dziewczyna. Pokiwałam twierdząco głową i wstałam z podłogi, na której obecnie klęczałam.
- Nie wiedziałam, że masz takie moce. – Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie radośnie.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.
- Przepraszam, że muszę przerwać tą rozmowę, ale za 5 minut masz zacząć swój trening Aileen i będzie źle jeżeli go nie przeprowadzimy. Dzisiaj obserwatorem jest sam Nick. Dasz radę trochę pobiegać? – Pokiwałam twierdząco głową. – Ty się idź przebierz, a my z Joy obmyślimy plan, co dalej. – Po słowach Rossa zniknęłam w łazience z czarnymi, dresowymi spodenkami i śliwkową bluzką z ramionami trzy-czwarte, aby nie było widać pentagramu. Przebrałam się, nie patrząc na swoje odbicie. Dopiero gdy czesałam włosy, spojrzałam czy nic nie prześwituje.  Wszystko było w porządku. Wyszłam z łazienki z włosami spiętymi w kłosa i energią do dalszych działań. Ross i Joy, powiedzieli mi cały plan, który wymyślili, ja dodałam kilka poprawek i byliśmy gotowi. Wyszliśmy z komnaty. Przed drzwiami do Sali treningowej, rozłączyliśmy się z Joy, która poszła do Nicka na trybuny. Wraz z Rossem przeszłam przez drzwi i oniemiałam. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie czegoś takiego. Na całej podłodze była rozłożona sprężysta mata, taka jak dla akrobatek. Z sufitu zwisały liny i obręcze.  Na drabinkach zamocowano drążek. Wzdłuż całej ściany były przyrządy do ćwiczeń. Różnego rodzaju sztangi, hantle, rowerki i bieżnie, i wiele innych przyrządów, których zastosowań jeszcze nie znałam. Po przeciwległej ścianie, stały kukły. Przy kukłach były drwi prowadzące do pokoju alchemii. W każdym razie tak mi się wydawało, po zobaczeniu kotłów i różnych flakoników.
- I co Emily, podoba się? – Zapytał Nick, znajdujący się na trybunach. Znowu trzeba grać. Uśmiechnęłam się i obróciłam się w stronę wampira.
- Tak, bardzo.  Troszkę mnie to jednak zaszokowało, bo myślałam, że miałam uczyć się magii. – Odpowiedziałam najsłodszym głosem jakim mogłam.  Nick zaśmiał się.
- Kochana, oczywiście, że magii uczyć się będziesz, ale najpierw potrzebujesz wzmocnić swój organizm, aby magię w sobie utrzymać. Myślę, że z magią będziesz mogła pracować za jakiś miesiąc lub dwa. – Posłał mi dziwny uśmiech, którego nie mogłam odczytać. Czyżby coś wiedział? Podejrzewał, że ja coś wiem? Może wiedział o Nicku i o jego bliskiej śmierci? Może chciał być pewny, że jak odzyskam magię, nie wyruszę po niego bo nie będzie już po co iść? Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi. Nie mam dwóch miesięcy, Nathan ich nie ma. Muszę przyśpieszyć ten proces. Nadszedł czas fazy pierwszej. – Ross, przejdź proszę do treningu . Muszę zobaczyć na własne oczy, na ile stać Emily.
I tak zaczęła się największa męczarnia w moim życiu. Byłam nie wyspana i obolała. Pierwszą rzeczą jaką miałam zrobić było przebiegnięcie zamku 20 razy. Na formę nie narzekam, ale Ross nadał zabójcze tempo. Pentagram nie dawał o sobie zapomnieć. Po przebiegnięciu wyznaczonego dystansu, przyszedł czas na wzmocnienie moich mięśni. Pierwszy był drążek. Nigdy wcześniej się na nim nie podciągałam, ale szło mi zadziwiająco dobrze. Dzięki Ross. Podciągnęłam się 15 razy. Potem była sztanga i  inne bzdety poprawiające mięśnie. Potem poszliśmy biegać kolejne 20 okrążeń. Gdy doszliśmy do sali ledwo trzymałam się na nogach, ale nie mogłam tego okazać. Musiałam być twarda, aby pokazać, że zasługuję na moce wcześniej.
- No, no, no jestem pod wrażeniem twojej formy Emily. Jesteś silniejsza niż przypuszczałem, jeżeli dalej tak pójdzie magie dostaniesz wcześniej. Teraz jesteś już wolna. – Już odchodził z trybun, niestety wrócił się z powrotem i dodał – Byłbym zapomniał, za pół godziny masz się wstawić na obiad, Joy Cię przyszykuje. Do zobaczenia kochanie. – Posłał mi jeszcze uśmiech i wyszedł z trybunów. Joy niemal natychmiast do nas zeskoczyła, a ja niemal w tym samym momencie opadłam na tors Rossa.
- Dobrze się spisałaś. Jestem z Ciebie dumna. – Odpowiedziała pokrzepiająco Joy. Wzięła mnie na ręce i w wampirzym tempie zaniosła mnie do mojego pokoju. Położyła mnie do łóżka. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy bólu. Piekło mnie wszystko. Każdy mięsień mojego ciała, płuca, a przede wszystkim pentagram.  Wampirzyca zaczęła głaskać moje włosy. – Cii, spokojnie, Ross zaraz tu będzie. Zaraz przestaniesz cierpieć, obiecuję. – Niestety mimo obietnicy Joy, Ross zjawił się dopiero po 15 minutach, które dla mnie były wiecznością. – Co tak długo? Aileen jest blada z bólu, szybko. – Zanim wytłumaczył czemu go tyle nie było, podszedł do mnie i wyciągnął spod bluzy mały flakonik. Szybko go wypiłam, i usiadłam. Ross siadł na pufie.
- Zatrzymał mnie Nick. Powiedział, że mam z Wami zjeść . Mówił też, że może jeszcze w tym tygodniu pozwoli Ci trenować z magią. To dobra wiadomość Aileen, a i kazał założyć Ci to. - Podszedł do szafy i wyciągnął z niej krwisto czerwoną sukienkę. Przód był krótszy od tyłu i sięgał mi prawdopodobnie do kolan. Wstałam, zdjęłam poprzedni strój i ubrałam sukienkę. Gdy stałam przez chwilę w samej bieliźnie, policzki Rossa przybrały odcień bordo. Razem z Joy wybuchłyśmy śmiechem, natomiast Ross szybko odwrócił swój wzrok ode mnie. Suknia była ładna i całkiem ładnie leżała. Niestety był problem. Suknia miała bardzo głęboki dekolt i cieniutkie ramiączka, oraz rozcięcia po bokach brzucha. Wszystkie te „upiększenia” ukazywały pentagram. – Nie jest dobrze. – Stwierdził Ross.
- Nie. Jest dużo gorzej. Nie mogę tak iść, a nie mogę nie przyjść  bo narobię nam kłopotów. I co teraz?- Zapytałam .
- Spokojnie zaraz coś wymyślimy, może będzie się to dało przykryć podkładem? – Zasugerowała Joy. Wyjęła podkład z kosmetyczki, która jakimś cudem znalazła się pod łóżkiem. Zaczęła go rozprowadzać po pentagramie. Było troszkę lepiej, bo tak bardzo się nie jarzył, ale w dalszym ciągu był widoczny. – Cholera, dalej go widać. Ma ktoś inne pomysły? Ross może masz na to jakąś miksturę czy coś takiego?
- Nigdy nie pracowałem z pentagramem, więc nie wiem czy zadziała, ale owszem istnieje specjalny płyn, który niweluje magiczne znamiona. Może on pomoże? – Zapytał chłopak.
- Spróbuję wszystkiego, przyniesiesz go? Mamy mało czasu do obiadu. – Ross kiwnął głową i wybiegł z pokoju. Natomiast Joy zrobiła mi makijaż i poprawiła włosy. Chłopak po chwili wrócił z flakonikiem.
- Aileen, ostrzegam. Niezależnie od tego czy to zadziała czy nie będziesz osłabiona. – Potaknęłam i wypiłam płyn. Pentagram zaczął jaśnieć i można było mieć wrażenie, że znikł. Jednak jeżeli bliżej się przyjrzeć i tak można było dostrzec fioletową poświatę. – Hmm, rzucę na ciebie iluzję, może to całkowicie zatuszuję poświatę? -  Ross wyszeptał kilka słów, którymi nałożył na mnie iluzję. – Jest lepiej, poświata zniknęła.
- Ross, przecież iluzja ciebie też osłabi. Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – Zapytałam przejęta.
- Znam skutki, swoich zaklęć Aileen. Nic lepszego już nie wymyślimy. Najważniejsze, że nie widać pentagramu, a teraz szybko bo została nam minuta do obiadu. Joy biegnij z Aileen. Ja już będę na Was tam czekał.
- Sugerujesz, że będziesz szybszy niż ja? To co, zawody?
- Jeszcze się pytasz?  Do zobaczenia na miejscu. – Zaśmiał się i znikł. Czyli się przeteleportował, co oznacza, że oszukiwał i grał nie czysto.
- Jak dzieci. – Tyle zdążyłam powiedzieć, zanim usiadłam na swoim miejscu obok Nicka, przy stole.
- Wygrałem. – Oświadczył Ross. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Joy się napuszyła, z takiego wyniku.
- Znowu się ścigacie?- Zapytał Nick. Obydwoje pokiwali głowami. – Joy nigdy się nie nauczysz, że z Rossem nie masz szans? Tylko ja z nim mogę wygrywać. Ale dobrze, nie o tym teraz. Emily mam dla ciebie dobrą wiadomość. Po dzisiejszym treningu jestem pewny, że moce otrzymasz w piątek. Cztery dni takiego treningu jak dzisiaj i jeżeli nic się nie zmieni, będziesz miała swój wymarzony trening. Cieszysz się?
- Tak, oczywiście. Nie zawiodę Cię Nick. – Odparłam.
- Dobrze w takim razie jedzmy. – Po słowach Nicka na stół postawiono kielichy z krwią, a dla mnie i dla Rossa, owoce morza z makaronem. Po godzinie siedzenia przy stole zarówno ja, jak i Ross zaczęliśmy słabnąć. Udałam zmęczoną, i ziewnęłam zakrywając sobie usta dłonią. Nick natychmiast spojrzał w moją stronę.
- Przepraszam. Po dzisiejszym treningu jestem bardzo zmęczona, czy mogę wrócić do pokoju? – Zapytałam się, grzecznie Nicka. Ten uśmiechnął się do mnie i przelotnie spojrzał na moje ciało.
- Dobrze, rozumiem. Joy Cię odprowadzi do pokoju. Zgadza się Joy? – Ta odłożyła kielich, z którego piła.
- Nick, wolałabym nie. Nie jadłam przez kilka dni i przez tyle samo czasu Cię nie widziałam. Chciałabym jeszcze chwilę posiedzieć w towarzystwie moich braci i sióstr, i dokończyć posiłek. Jeżeli oczywiście pozwolisz. -  Joy mówiła poważnie, ale zarazem jak dziecko, które by coś bardzo chciało.
- Joy ma rację, siedzi tylko przy mnie i mnie pilnuje. Jej też należy się odpoczynek. Może Ross miałby ochotę mnie odprowadzić? – Zapytałam.
- Z miłą chęcią Pani. Panie, czy mógłbym spełnić życzenie Panienki? – Spytał pokornie Ross. Bolało mnie to jak bardzo musi się płaszczyć. Nie był taki. Nie lubiłam też jak nazywano mnie „Panią” albo „Panienką”. Nie jestem księżniczką i nigdy nią nie będę.
- Zgadzam się. No na co czekasz? Odprowadź ją. – Rozkazał Nick. Ross wstał z krzesła i podszedł do mnie. Odsunął moje krzesło i pomógł wstać, po czym podał swoje ramię. Przyjęłam je. Wyszliśmy z jadalni. Wiem ile siły musiało go kosztować, chodzenie prosto i to na dodatek z balastem. Nie miał siły by nas przeteleportować więc, musieliśmy się doczłapać do mojej komnaty samodzielnie. Gdy tylko tam doszliśmy, iluzja zniknęła, a Ross upadł na podłogę. Ostatkiem sił zaniosłam go na łóżko, po czym sama się na nim położyłam. Obudziły mnie dopiero kroki Joy, która przyszła sprawdzić co z nami. Ross w dalszym ciągu spał. Rozmawiałyśmy z dziewczyną dobre kilka godzin, o naszych dzieciństwach, pierwszych miłościach i innych babskich sprawach. Dopiero po tym czasie obudził się Ross. Wskoczyłam mu na szyję i zaczęłam dziękować, że tak się poświęcił. Chłopak odwzajemnił uścisk. Po kilku chwilach wyszedł do siebie przygotować się na następny dzień. Razem z Joy weszłyśmy do łóżka i poszłyśmy spać. W głowie miałam tylko piątek i odzyskanie mojej magii. Musiałam wytrzymać jeszcze kilka, aby zrealizować swój plan.

***

   Cześć wszystkim! Długo mnie tu nie było, ale z okazji majówki napisałam rozdział. Nie jestem pewna, czy jeszcze ktoś to czyta, jeżeli tak to bardzo się cieszę. Od razu przepraszam za błędy, których pewnie jest mnóstwo (szczególnie tych interpunkcyjnych ), ale u mnie to nic nowego.☺ 
 Serdecznie pozdrawiam i życzę udanej majówki. 
Córka Razjela

piątek, 4 listopada 2016

Rozdział XIV - PRAWDA





   Weszłam do pomieszczenia. Pokój wyglądał bardzo znajomo. Czerń i mięta. Jestem pewna, że już byłam w tym pokoju. Dwie pufy, łóżko, kociołek. Wszystko takie znajome a jednak tak odległe. Joy podeszła do drugich drzwi, otworzyła je, a ja ujrzałam miętową łazienkę. Wszystko do mnie wróciło, wszystkie wspomnienia, a w szczególności jedno. Moja pierwsza noc z mężczyzną. Z moim aniołkiem. Nathan. Nathan? Nathan! Czemu się ze mną nie skontaktował? Nie jest już moim stróżem? Najczarniejszą z moich myśli była jego śmierć. Nie mogłam pozbyć się dziwnego uczucia, ze może nie zginął, ale jest bliski śmierci. Ktoś go więził. Byłam tego prawie pewna.
- Joy, łap mnie, ty zdradziecka świnio! -  Zażądałam. Nie czekając na jej reakcje po prostu zamknęłam oczy i spróbowałam przenieść się do Anielskiego wymiaru. Nic, tylko ciemność. Spróbowałam jeszcze raz, i jeszcze raz, aż w końcu poczułam plaśnięcie na moim policzku. Otworzyłam oczy i ujrzałam rozjuszoną Joy. Była w pełnej postaci wampira.
- Nie boję się Ciebie. Wiem kim jestem, a to wszystko dzięki Tobie, moja najwspanialsza przyjaciółko. – Uśmiechnęłam się przebiegle, Joy się uspokoiła i wróciła do swojej ludzkiej postaci. Ja natomiast zaczęłam szeptać zaklęcie na unieruchomienie jej. Nic się nie stało. Wywnioskowałam to po tym jak nagle moje nogi oderwały się od ziemi a potem plasnęłam o łóżko. Ponownie otworzyłam oczy, które spoczęły na badawczym wzroku Joy.
- Emily, uspokój się, proszę. Każda niekontrolowana próba korzystania z magii, będzie rejestrowana przez Nicka. Uwierz nie chcesz wiedzieć co Ci zrobi jak się mu sprzeciwisz. To małe pranie mózgu, to nic, naprawdę. Jest zdolny za pomocą swojej marionetki czyli Rosa, wymazać Ci pamięć i to na zawsze. Nie pomoże nawet to, że jesteś najpotężniejszą czarownicą. Ros panuje nad starodawną magią i tylko wiekowi magowie bądź czarownicy mogą się przed nim ochronić. A tak się składa, że Ros jest jedyny. Dzięki Tobie, ty go uratowałaś. – Wysłuchując słów wampirzycy, byłam bardzo spokojna, a raczej próbowałam taką udawać. Dziewczyna wydawała się przyjazna, i miała dość dużo potrzebnych informacji, chociaż nie miałam pewności czy były prawdziwe, gdyż nie znała mojego prawdziwego imienia. Mogła mi się jeszcze przydać.
- Nie jestem Emily, tylko Aileen. Po co wymyślać mi nowe imię, skoro daliście mi taki sam pokój jak w Akademii? – Zapytałam. Oczy Joy powiększyły się. Widać nie mogła uwierzyć w to co jej powiedziałam, gdyż usiadła obok mnie na łóżku.
- Co? Jak to Aileen? Przecież Nick wyraźnie mówił, że nazywasz się Emily. Nie wspominał nic o zmianie imienia. Czemu to przede mną zataił? Nie wierzył mi? Przecież jestem jego zastępczynią, musiał po prostu zapomnieć. – Dziewczyna zaśmiała się głupio. Wbrew pozorom, zrobiło mi się jej żal. Zaczęłam głaskać ją po plecach w ramach uspokojenia. – Czekaj, czekaj skąd Nick wiedział jaki miałaś pokój w Akademiku? Przecież Ross nie mógł wychodzić, póki nie zjawił się Nick aby odebrać swoją zapłatę, za uratowanie tyłka Rosowi w czasach przed wojną.
- Od czasu do czasu widziałam jakąś postać. Była ze mną w każdym ważniejszym dniu, np. w dniu, w którym znalazłam mój wymiar i w dniu Balu. Jestem pewna, że byłam śledzona, przez, któregoś z waszych. Śmiem nawet podejrzewać, że mógł to być sam Nick. W dniu gdy poszłam do Rosa po radę, co zrobić w sprawie dziewczyn, w grocie, kiedy spałam widziałam oczy. Były takie same jak u Nicka. Zanim powiesz, że nie mogę widzieć oczu z zamkniętymi oczami. To powiem Ci, że mogę. Odkąd dostałam kolejny kawałek mojego symbolu. – Odruchowo położyłam dłoń na mostku i spojrzałam w dół. Nie było go tam. Spojrzałam na swoją rękę i brzuch, tatuaże były ale co stało się z moim Symbolem? A co z moją Anielską Pieczęcią? Dalej tam jest? Wstałam z łóżka i podbiegłam do lustra, wbudowanego w szafę. – Aileen? Co się dzieje? – Nie zwracałam na nią uwagi, ważniejsza była moja Pieczęć. W miejscu, w którym się znajdowała, owszem była, ale było coś jeszcze. Wypalony na czerwono pentagram. Dotknęłam go. Zaczął piec żywym ogniem. Joy szybko do mnie podbiegła. – Co się z Tobą do cholery dzieje? – Pokazałam tylko na wypalony pentagram. – Nic tu nie ma. Aileen, co się dzieje? Wezwać kogoś? – Pokiwałam twierdząco głową. – Rosa? – Wyszeptałam tylko, krótkie „tak, proszę” – Zanim zdążyła przyjść, mój ból minął. To przez pentagram nie mogłam przenieść się do Anielskiego Wymiaru. W końcu nie jestem jeszcze prawowitym Aniołem, więc coś mogło zakłócić moje połączenie. Tylko skąd wiedzieli? Nawet Ros o tym nie wiedział. Nick, olśniło mnie. Przecież mnie szpiegował, musiał zobaczyć Nathaniela, gdy był u mnie. Jaka to przebiegła, oślizgła krea… - zanim zdążyłam dokończyć swoje zdanie do pokoju wpadał Joy wraz z Rosem. Dziewczyna zamknęła drzwi i  stanęła przy nich tak jakby obawiała się, ze ktoś ( Nick) może tu wejść.
- Jak widzę Emily, zaprzyjaźniłaś się z Joy. Miło mi na to patrzeć . Po co mnie do siebie wezwałaś, pani? – Zapytał chłopak kłaniając mi się w pas. Niewiele myśląc splunęłam prosto pod jego nogi, okazując mu tym samym moją pogardę.
- Hmm, a jak wcześniej chciałam żebyś tak do mnie mówił to nie chciałeś. Szkoda, w końcu podobno ocaliłam Ci życie. Jakie życie jest pokręcone, nie uważasz Joy? W jednej chwili polegasz na osobie całą sobą i wierzysz w każde słowo, a w następnej zostajesz oszukany przez „przyjaciela” – Słowo „przyjaciel” nie powiedziałam, wyplułam go z ogromnym jadem. Chłopak chwilę milczał a potem „zaskoczył” o co mi chodziło. Podszedł do mnie i mnie uściskał. Szybko go odepchnęłam za co zostałam przygwożdżona do ściany. Joy chciała przyjść mi pomóc, ale dałam znak, żeby została na swoim miejscu. Uśmiechałam się tylko szyderczo do Rosa.
- Aileen, wróciłaś. Jak dobrze. Nick mnie zmusił, byłem jego dłużnikiem. Przepraszam cię za wszystko, tak strasznie przepraszam. Musisz mi uwierzyć. Wybacz mi. Przepraszam. – Pokręciłam przecząco głową i palcem wskazującym. Odepchnęłam go od siebie powodując tym samym podarcie sukni.
- Jaki naiwny, naprawdę myślałeś, że głupie słowo przepraszam coś tu da? Ross oszukałeś mnie rozumiesz? Zdradziłeś, tego nie da się wybaczyć. Żałuję, że dałam Ci do dyspozycji moją grotę i tyle postaci, mogłam cię zostawić pod postacią pluszaka. Byłbyś niegroźny. A wiesz co jest w tym najlepsze? Pierwszy raz jak Cię zobaczyłam myślałam, że się zakochałam. Na szczęście mi przeszło.  – W moich oczach pojawiły się łzy. Jedna z nich spłynęła po moim policzku. – A teraz grzecznie mi powiesz co do jasnej cholery stało się z moim znakiem?!
- Aileen ciszej, Nick Cię może usłyszeć. Ja… - Zamilkł. Naprawdę, w tym momencie zrobiło mu się mnie żal? A może ma wyrzuty sumienia? Zaśmiałam się w myślach.
- Ja… co? I uwierz powiedz to szybko, bo inaczej pożałujesz.
- Ja musiałem zapieczętować, czyli inaczej mówiąc, zabrać Ci tymczasowo magię. Dlatego twój znak zniknął, ale jak dostaniesz magię z powrotem, co stanie się prawdopodobnie nie długo, jak będziesz posłuszna Nickowi, wróci. – Pogłaskał mnie opiekuńczo po twarzy. Oderwałam jego dłoń od swojego policzka i uderzyłam go, otwartą dłonią w policzek. Chłopak zachwiał się bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
- Nie dotykaj mnie, nie zbliżaj się do mnie, bliżej niż na półtora metra. A teraz druga sprawa, coś ty z tym zrobił?! – Wyszeptałam „ukaż się”, myśląc cały czas o Anielskiej Pieczęci, o której nikt nie powinien wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że Najwyższy okaże wyrozumiałość i nie odbierze mi jej, jeżeli tylko przeżyję. Co mi strzeliło do głowy by ją pokazać? Ledwie znam Joy a Rosowi nie mogę ufać. Przecież Nathan wyraźnie zakazał komukolwiek jej pokazywać. No cóż, o konsekwencjach pomyślę potem. Pieczęć ujawniła się, a Rosowi od razu powiększyły się oczy. – Skąd o tym wiedziałeś? A co najważniejsze jak nałożyłeś pentagram. Skąd wiedziałeś, że to zablokuje moje Anielskie zdolności? Skąd? Kim jesteś Rossie Allenie? Jaką skrywasz przeszłość?
- Aileen, ja naprawdę o tym nie wiedziałem. To nie ja nałożyłem Ci pentagram. Aileen, ty, ty jesteś Aniołem? – Pokiwałam twierdzącą głową. Ross się uśmiechnął. – Jak? Jak to możliwe? Czarownica nie może być Aniołem.
- Byłam Aniołem, może nie w pełni, ale byłam, dopóki ktoś nie naruszył mojej pieczęci. Jak nie ty nałożyłeś pentagram to kto? – Joy nie wytrzymała całego tego napięcia i zaczęła płakać. – Joy, co się stało?
- J-jesteś Aniołem, Aniołem Aileen. Nie ma nic piękniejszego niż Anioł. Jak byłam jeszcze człowiekiem, mój Anioł Stróż mi się ujawnił i próbował mnie przestrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwie jakim był mój chłopak Nick. Ale nie posłuchałam go, byłam zbyt zaślepiona miłością a O nic nie mógł zrobić. W tym samym dniu moje Ludzkie życie dobiegło końca. Gdybym posłuchała mojego Anioła, nigdy nie doświadczyłabym takiej gehenny jakim jest życie wampira. – Zanotowałam tą wiadomość w głowie.  Jak wrócę do Nieba, na pewno sprawdzę jej byłego Anioła Stróża. – Nawet nie wiesz jak mi jest przykro, że ktoś tak Cię skrzywdził. Przyrzekam Ci na wszystko, że pomogę Ci w ucieczce i w odzyskania twojego dawnego ja. – Wypowiadając te słowa klękła na jedno kolano. Z przyłożoną pięścią do piersi. Jak rycerz- pomyślałam.
- Joy co ty wyprawiasz? Wstawaj. – Zażądałam, dziewczyna nie od razu posłuchała. Ale po jakimś czasie stała z powrotem na swoich nogach. Niespodziewanie pchnęła mnie na łóżko, przykrywając kołdrą. Rossa pociągnęła za rękaw i posadziła go koło mnie. Sama przysunęła jedną z puff do łóżka i sama na niej siadła. Wszystko to trwało może z pięć sekund. Ale co się dziwić? W końcu to wampir. – Co się dzieje?
- Cii, Nick tu idzie. Błagam udawaj, dla swojego dobra jak i dla wszystkich innych. Bądź miła. Proszę, nie ujawniaj tego co wiesz. – Jakieś dwie sekundy potem, do pokoju wszedł Nick. Ble, On jest taki, taki odrażający, odpychający, fuj. Posłał mi jeden ze swych uśmiechów w stylu „ wszystko mi wolno, ja tu jestem panem, a ty straciłaś pamięć”, odwzajemniłam uśmiech. Zobaczymy jak dobrą aktorką jestem. Przedstawienie trzeba zacząć.
- Cześć Emily, jak tam po kolacji? Jak podoba Ci się pokój? Mam nadzieję, że wpasowałem Ci się w gust. Twój stary pokój przestał istnieć, więc zrobiliśmy ten. – Łże, jak pies. I używa tego ludzkiego imienia. Żadna czarownica nie nazwałaby tak swojego dziecka. W naszym świecie są pewne kryteria. Tak używamy imion kirików, ale tylko tych, które są mało popularne w ich świecie. Takim imieniem jest, np. Charlott.  Imiona takie jak Zurra czy Zirra są typowe dla czarownic i tylko dla nich.
- Kochany, wszystko było wyborne. Czuję się jak księżniczka z księciem u boku. To takie piękne. Skarbie, mogę mieć do ciebie małe pytanko? – Nick pokiwał twierdząco głową. Najchętniej w tej chwili powiedziałabym co o nim myślę, i zdradziła, że wiem znacznie więcej niż mu się wydaje. Niestety było coś znacznie ważniejszego niż moja urażona duma, chodziło o moją magię, a może nawet o moje jak i innych życie. -  Nick, kiedy będę miała lekcje magii? Zaintrygowałeś mnie tym, że podobno jestem najsilniejszą czarownicą.  Tylko zastanawia mnie jedno, czemu nie czuję się…magicznie?
- To w celach ostrożności. Zabraliśmy Ci tymczasowo magię abyś nie zrobiła sobie krzywdy. Nie umiesz jeszcze nad nią pewnie panować a to stwarza zagrożenie. Dostajesz ją na swoich treningach.  Twój najbliższy trening odbędzie się jutro rano, z Rossem. – Na chwilę zamilkł jakby na coś czekał. Rossa olśniło, wstał, skłonił się nisko i wygłosił swoją standardową formułkę „ tak Panie”. Na wszystkie świętości jak ten człowiek wyprał mu mózg? Przecież jak go poznałam był zupełnie inny. Zadziorny, niezależny, a teraz co? Kłania się nisko jak uniżony sługa. Och, irytujące.  – Tak więc masz może jeszcze jakieś pytania, najdroższa? – Tak, czemu jesteś takim dupkiem, patafianem śmierdzącym i  łgarzem? Oczywiście nie powiedziałam tego, w zamian za to, krótko odpowiedziałam.
- Nie, kochany. Dziękuję za odwiedziny i za udzielenie odpowiedzi, na nurtujące mnie pytania . Dobranoc Nick. -  W ramach odpowiedzi uśmiechnął się do mnie. Kazał wstać Rossowi i podążać za nim. Gdy Nick nie widział posłałam Rossowi wściekłe spojrzenie. Gdy wyszli, Joy zaczęła nasłuchiwać. Prawdopodobnie, po kilku sekundach, stwierdziła, że są na tyle daleko aby nas nie usłyszeć. Odsapnęła z ulgą i wskoczyła obok mnie pod kołdrę.
- No, no Aileen, całkiem nieźle kłamiesz. Prawie dałam się nabrać, ze naprawdę kochasz Nicka. -  Zaśmiała się głośno i dostała ode mnie poduszką w twarz. Zdziwiła się ale po chwili również oberwałam. Po kilku minutach pokój był nie do poznania. Wszędzie walało się pierze, dokładnie tak jak po odwiedzinach bliźniaczek u mnie w domu zanim wyjechaliśmy do Akademii. Bliźniaczki. Od razu spochmurniałam.
- Bliźniaczki. – Wyszeptałam cicho. Joy, powstrzymała poduszkę, przed kolejnym uderzeniem. Usiadła naprzeciwko mnie.
- Kim są bliźniaczki? – zapytała dziewczyna. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Joy niewiele myśląc, przytuliła mnie do siebie. Dalej w nią wtulona zaczęłam mówić.
- Zirra i Zurra moje przyjaciółki. W każdym razie tak było do czasu Szarlotty. Obrzydliwa wiedźma, zawładnęła Zurrą. Między innymi dlatego poszłam tamtej nocy do Rossa. Chciałam prosić go o pomoc w tej sprawie. O przebadanie proszku jakim Szarlotta karmiła Zurrę. No, ale nie udało się a resztę historii już znasz. Nawet nie wiem czy Zirra jest dalej sobą, czy została zamieniona. Strasznie się o nią boję, ale pewnie jest już za późno. Przynajmniej na uratowanie Zurry. Już u Rossa miałam kilka dni na znalezienie lekarstwa żeby odwrócić zaklęcie. To czarna magia, ma swój czas na odkręcenie zaklęcia, potem jest już nieodwracalne. Czyli Zurra już na zawsze stała się Zombie Szarlotty, a zanim stąd wyjdę, jeżeli w ogóle wyjdę i dla Zurry, i dla Mags, i dla Mackenzi będzie już za późno. Zawiodłam je, tak bardzo je zawiodłam. – Zaczęłam płakać jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Aileen tak mi przykro, ja nie miałam o tym pojęcia. Tak strasznie mi przykro. – Zaczęła pocieszać mnie wampirzyca. – Aileen, to imię podoba mi się znacznie bardziej niż Emily. – Podniosłam na nią głowę, i zobaczyłam jej szeroki uśmiech.
- Cco? O czym ty mówisz? – Zapytałam ocierając swoje łzy. Joy zaśmiała się i podniosła jedyną ocalałą poduszkę, którą po chwili rzuciła w moją twarz. Znowu bitwa na poduszki?
- A o tym, że Aileen jest pięknym imieniem. A szczerze mówiąc Emily nie podoba mi się aż tak bardzo jak Aileen. Głuptasku, mój kochany. – Uśmiechnęła się do mnie a ja odwzajemniłam uśmiech. Jak Ona tak na mnie działa? Dziewczyna wybiegła z pokoju i nie cała minutę wróciła uzbrojona w różnego rodzaju maseczki, lakiery do paznokci oraz akcesoria do włosów. Z powrotem zasiadła na moim łóżku, by po chwili mnie z niego zrzucić. Głośno się zaśmiała a ja jej zawtórowałam. – Wiesz, wyglądasz cudownie w tej sukience, pomijając fakt, że jest rozdarta i trzeba będzie ją wyrzucić. Powiem Ci, że z pierzem we włosach bardzo Ci do twarzy. Niestety żebyś mogła w pełni oddać się babskim przyjemnością, potrzebna Ci piżama, nie byle jaka piżama. – Tu uśmiechnęła się zadziornie, mrugnęła do mnie i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej dwie piżamy. Jedną miętową, z szarym smerfem? Na widok tej piżamy od razu zachichotałam. Joy rzuciła mi nią prosto w ręce. Druga piżama była natomiast, szafirowa z również szarym smerfem. Uśmiechnęłam się raz jeszcze na widok smerfa na koszulce. Czemu akurat on? Spytałam po chwili dziewczyny. Odpowiedziała mi: „ Bo jest słodki, tak jak my. A co stutrzydziestoletnia wampirzyca już nie może mieć smerfa na piżamie?”.
   Ja zostałam w pokoju aby się przebrać, a Joy weszła do mojej łazienki. Ubrane w bardzo podobne piżamki, zebrałyśmy wszystkie rzeczy przyniesione przez dziewczynę na mały stoliczek, który przeniosłyśmy na środek pokoju. Do tego zaniosłyśmy tam dwie pufy, na których zasiadłyśmy. Jeszcze nigdy nie czułam się tak odprężona jak w tamtej chwili. Robiłyśmy sobie różne maseczki, zakręciłyśmy włosy na papiloty (takie ludzkie gąbeczki używane przez kirików, aby zakręcić bezinwazyjnie włosy) , malowałyśmy sobie nawzajem paznokcie i ogólnie plotkowałyśmy. W końcu byłam tak zmęczona, że położyłam się spać. Joy obiecała, że zostanie w pokoju, tak na wszelki wypadek, gdyby Nick chciał do mnie wejść w nocy.
   Gdy już leżałam i ustabilizował mi się puls, czyli byłam na skraju zaśnięcia, spróbowałam przenieść się do Anielskiego wymiaru. Przez długi czas nic nie czułam, więc spróbowałam szukać głębiej w moim umyśle, najmniejszego połączenia, czegokolwiek. Jest, cieniutka, ledwo widoczna nitka, prowadząca do umysłu Nathana! Od razu się uśmiechnęłam oczywiście w swoim umyśle. Pochwyciłam to cienkie połączenie, wniknęłam w nią i zagarnęłam całą dla swojego umysłu. Z każdą chwilą zagłębiałam się w nią, aż w końcu poczułam delikatne drgania, poczułam umysł Nathana. Czułam, że jest na skraju życia. Jednak miałam rację, że coś mu grozi. Anielskiej więzi nie zdoła przerwać nikt. Pytanie jednak zostało, co się dzieje z moim Aniołkiem?  Wniknęłam jeszcze głębiej w jego umysł, poczułam jego myśli. Myślał o mnie, martwił się. Zamiast martwić się o siebie myślał o mnie. Pomknęłam w tą myśl.
- Nathan, jestem tu. Nic mi nie jest, nie martw się o mnie. – Cały umysł Natha, rozkwitł. Myśli stały się bardziej wyraźne. Jego uczucia przesiąknęły mnie dogłębnie. Czułam wszystko, a w szczególności jego ból, ból w miejscu gdzie miał mieć skrzydła.
-  Aileen? Aniołku, jak przeniknęłaś do mojego umysłu? Gdzie jesteś? – Jego głos chociaż wydobywający się z umysłu, cały drżał. Można w nim było wyczuć mnóstwo bólu. Jego bólu. W pewnej chwili nie potrafiłam odróżnić czy czuję jego ból czy jednak mnie coś boli.
- Nasze bliźniacze skrzydła, nie pamiętasz? Nasza więź jest silniejsza niż myśleliśmy. Ale nie o tym teraz. Nie mamy zbyt wiele czasu. Czuję, że słabnę. Jestem uwięziona przez wampiry, myślą, że nic nie pamiętam, prócz Joy. Ona wie wszystko, nawet to, że jestem Aniołem. Ross mnie zdradził, dlatego jestem w szponach krwiopijców. Zablokowali mi magię, a także Anielską Pieczęć. Ross nic o tym nie wie, ale nie wiem czy mogę mu ufać.  Nathan co się dzieje? Gdzie jesteś? Czemu do mnie nie przyszedłeś? Wyczuwam twoje cierpienie, co się stało? – Zasypałam go milionem pytań.
- Twój brat, odarł mnie ze skrzydeł. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Aileen, ja umieram. Przykro mi, że Cię zawiodłem jako Anioł Stróż i jako chłopak. Tak strasznie mi przykro. – Jego głos zaczął się łamać, a mi prawdopodobnie pociekły łzy na policzki.
- Nie mów tak, nie umrzesz, obiecuję. Znajdę Cię. – Poczułam, tępe pulsowanie w skroniach. Myśli Nathana oddalały się ode mnie. Ledwie je słyszałam. Ostatnim tchnieniem połączenia wyszeptałam. – Nathan kocham Cię i nigdy nie przestanę. – W odpowiedzi usłyszałam bardzo ciche: Kocham Cię, Aniołku i przepraszam. – Połączenie od razu się przerwało, a ja poczułam dziwną pustkę. Dalej czułam ból Nathana, prawdopodobnie to mną tak wstrząsnęło, że mój mózg zaczął generować ból. Wiedziałam jedno, małe szczypanie na Pieczęci wcale Nathana nie było. Otworzyłam oczy. Joy siedziała na swoim miejscu, nic nie mówiła, tylko spojrzała, miała smutny wyraz twarzy. Jedyne co było wesołe w całym tym pokoju to nasze piżamy, chodź i te wydawały się smutniejsze. Tak jakby bliska śmierć Nathana , zasmuciła cały świat. W lustrze spojrzałam na Pieczęć. Pentagram nie przykrywał tylko Anielskiej pieczęci. Pokrywał już całą pierś, wraz z obojczykiem i kawałkiem żeber. Przeraziłam się. Bez słowa położyłam się do łóżka, przykładając rękę na swoją pierś, teraz pokrytą pentagramem. Jeżeli zrobił to mój brat, jeszcze mnie popamięta, ale najpierw odkręci cały ten proces, a potem go zabiję. Przez resztę nocy gapiłam się tylko w sufit. Skutkiem tak właśnie spędzonej nocy, odczułam jutro, gdy kazano przebiec mi całe zamczysko 20 razy w ramach treningu.

***

   Hej! Wróciłam z świeżutkim rozdziałem, jest taki świeży, że aż go nie sprawdziłam xd. Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału (ZNOWU). Nie było by go zapewne dłużej gdyby nie jedna osóbka, która zmotywowała mnie do napisania rozdziału. No tak jakby xd, nie ważne. Podziękowania kieruję do kochanego Jednorożca, który pewnie wie, że to o nim ☺☺
   W każdym razie, mam nadzieję, że rozdział się podobał i, że Was nie zawiodłam. 

Pozdrawiam Córka Razjela ☺

środa, 5 października 2016

Rozdział XIII – Wampiry



      Obudziłam się oślepiona światłem. Zamrugałam kilka razy aby moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Jak się okazało znajdowałam się w małym pokoiku otoczona klatką. Spróbowałam się podnieść niestety coś mi to uniemożliwiało i padłam jak długa w miejsce na, którym leżałam. Tym czym zostałam unieruchomiona okazały się kajdanki na nadgarstkach i kostkach przykute do metalowej ramy łóżka na dodatek przez moją talię przebiegał duży skórzany pas. Niespodziewanie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Czułam się taka słaba tak jakby odebrano ze mnie jakąś ważną cząstkę chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Nawet nie pamiętam jakim sposobem się tu znalazłam, jak mam na imię, ile mam lat i kim jestem. Przez jakiś czas patrzyłam w sufit. Po jakimś czasie usłyszałam ciche kroki dobiegające zza żelaznych drzwi. W drzwiach pojawili się jacyś dwaj mężczyźni. Jeden miał brązowe włosy i zielone oczy, wydawało mi się, że skądś go znam ale nie miałam pojęcia skąd i czy te odczucia są prawdziwe. Drugi miał kruczoczarne, lekko kręcone włosy i czerwone oczy?! Nigdy wcześniej nie widziałam czerwonych oczu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Był wyższy od swojego poprzednika, bardziej umięśniony i przystojniejszy. Jego urok był zniewalający.
- Witaj Emily. – Odezwał się ten wyższy. – Witamy Cię w naszych skromnych progach. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że się obudziłaś. – Odparł uradowany. Podszedł do mnie i pogłaskał moje splątane włosy. Poczułam się bardzo dziwnie w szczególności dlatego, że zielonooki cały czas przyglądał się czerwonookiemu z grymasem odrazy i wściekłości na twarzy.
- Kim jest Emily? I kim jesteście, co ja tu robię, no i dlaczego jestem przykuta?- Zasypałam mężczyzn pytaniami. Czarnowłosy uśmiechnął się i gestem ręki nakazał temu drugiemu aby do nas podszedł. Ten zrobił to bardzo niechętnie i przykucnął przy łóżku. W jego oczach dostrzegłam żal i przeprosiny.
- Ja jestem Nick a ten tu nazywa się Ros i jest moim sprzymierzeńcem i moim podwładnym. A Emily to ty. – Uśmiechnął się promiennie. – Ostatnio gdy przechadzaliśmy się w lesie natknęliśmy się na Ciebie. Nie miałaś przy sobie niczego i wygadywałaś niestworzone rzeczy. Prawdopodobnie byłaś naćpana. Nie wiemy skąd pochodzisz i jak masz na nazwisko oraz ile masz lat ale na moje oko wyglądasz na szesnaście. Prawdopodobnie zastanawiasz się skąd znam twoje imię, masz bardzo ładny naszyjnik z imieniem Emily więc prawdopodobnie tak się nazywasz. – Odpowiedział ze stoickim spokojem.
- No dobra Nick. Trochę rozjaśniłeś mi w głowie ale pozostają dwie kluczowe sprawy dlaczego nic nie pamiętam i dlaczego jestem przykuta w jakiejś klatce? – Zapytałam się wpatrując się w jego czerwone oczy.
- Gapisz się, wiedziałaś? – Zachichotał. Spaliłam buraka i odwróciłam się w przeciwną stronę. – Spokojnie to tylko soczewki.  A odpowiadając na twoje pytania gdy Cię znaleźliśmy dosyć, że byłaś pod wpływem to na dodatek byłaś w opłakanym stanie. Miałaś całą zakrwawioną głowę no i niezłego guza sobie narobiłaś. Przykuliśmy Cię dla tego bo tydzień temu strasznie się rzucałaś i baliśmy się, że zrobisz sobie krzywdę. – Pogłaskał mnie opiekuńczo po dłoni i z kieszeni swoich czarnych dżinsów  wyciągnął dwa małe kluczyki. Odpiął moje kajdanki i pas. Delikatnie usiadłam i rozmasowałam nadgarstki. Chłopcy przysiedli się do mnie. Najwyraźniej czekali aż przyswoję nowe wiadomości gdyż siedzieli cicho i patrzyli na mnie z wyczekiwaniem.
- Poczekaj mówiłeś tydzień temu? Jakim cudem tak długo byłam nieprzytomna?  - Skrzywiłam się gdyż nagle uświadomiłam sobie przejeżdżając po mojej głowie, że ta jest cała. Coś mi nie pasowało ale nie miałam wyjścia i musiałam zaufać tym mężczyzną.
- Tak jak mówiłem uszkodziłaś sobie głowę. – Wyjaśnił. Wstał z łóżka i kiwnowszy głową nakazał Rosowi aby zrobił to samo. Skierowali się ku wyjściu w progu przystanął Nick. – Zaraz przyślę do Ciebie jedną z moich, ona pomoże Ci się przebrać, umyć i przyszykować do kolacji. – Posłał mi ostatni uśmiech i zamknął drzwi a mi w głowie pozostało słowo moich. Kim jest Nick, że nazywa ludźmi swoimi i dlaczego Ros się go słucha. Gdzie ja się znalazłam? – Westchnęłam i opadłam bezwładnie na łóżko. Po kilku minutach do pokoiku weszła średniego wzrostu platynowa blondynka. Jej włosy sięgały jej aż do pośladków. Ona również miała czerwone oczy. Czy zanim straciłam pamięć panowała jakaś moda na czerwone soczewki kontaktowe?  -Zadałam sama sobie pytanie. – Dziewczyna zauważywszy, że się na nią gapię uśmiechnęła się promiennie i skierowała się w moją stronę.
- Hej jestem Joy. Miło mi cię poznać. – Podała mi rękę i przyciągnęła sobie krzesło z małego stoliczka, którego wcześniej nie zauważyłam do mojego łóżka.
- Emily, chyba. Mnie również miło ciebie poznać. Fajny kolor oczu. Czy panuje jakaś moda, że nosicie czerwone soczewki?- Zapytałam z uśmiechem na ustach. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem i pokręciła przecząco głową.
- Nie to mój naturalny kolor oczu. Mam dziwną…mutację genetyczną tak jak wszyscy tutaj no może za wyjątkiem Rosa on ma inną mutacje ale u niego to tak bardzo nie widać.
- Jest Was więcej? Nick nic o tym nie wspominał. – Joy tylko się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. Nie sądziłam co o tym wszystkim myśleć. Niby jaka mutacja. O co w tym wszystkim chodzi?
- Ok. Emily pora się szykować. Za godzinę mamy kolację a ty jesteś gościem honorowym i nie wypada się spóźnić. No wstawaj leniu pora na prysznic. Te drzwi po lewej to łazienka. Za ten czas gdy będziesz się kąpać ja naszykuję tobie ubrania a później Cię uczeszemy i umalujemy. Co ty na to? – Pokiwałam twierdząco głową i posłałam jej uśmiech. Weszłam do bardzo skromnej łazienki. W jedynym okienku były kraty. Ze wszystkich ścian odchodziła farba a w pomieszczeniu pachniało pleśnią. Skrzywiłam się i niechętni weszłam pod gorącą wodę. Po około piętnastu minutach odprężona wyszłam z kabiny.  Na parapecie zakratowanego okna zauważyłam biały ręcznik, którym po chwili się wytarłam. Odświeżona wyszłam z łazienki. W pokoju czekała na mnie przebrana Joy. Na łóżku zauważyłam pokrowiec na ubranie, pudełko po butach i wielką kosmetyczkę. Załamałam się. Jestem aż tak ważna by tak się stroić. Dziewczyna była ubrana w czerwoną sukienkę z koronki sięgającą do kostek, była bardzo opinająca ale Joy miała idealną figurę  więc wyglądała świetnie do tego  złote szpilki na wysokim obcasie i w takim samym kolorze złotą kolię i kolczyki. Włosy były spięte w luźnego koka na czubku głowy.
- O Emily już umyta? To dobrze bo czasu mamy coraz mniej a trzeba cię wyszykować na bóstwo. – Skrzywiłam się na samą myśl o tych przygotowaniach, przecież to ma być zwykła kolacja. – Co ty masz taką minę? Przecież nie idziesz na ścięcie. To co zaczynamy? – Kiwnęłam twierdząco głową. Joy w sekundzie posadziła mnie na krześle zaczęła malować i czesać. Po około pół godzinie skończyła swoje dzieło i kazała ubrać się w czarną, lekko rozkloszowaną, czarną sukienkę z szyfonu z srebrnymi zdobieniami w kształcie delikatnych róż przy wyciętym dekolcie i na obramówce sukni. Buty były czarne na delikatnej platformie natomiast dodatki były srebrne w takie same delikatne róże jak na sukience. Dziewczyna w końcu pozwoliła przejrzeć mi się w lustrze, które ze sobą przyniosła. Oniemiałam. Moje brązowe włosy spięte były w (jak mi powiedziała Joy) kłosa. Na górnej powiece dziewczyna nałożyła mi srebrny, połyskujący cień, policzki miałam podkreślone delikatnie różem natomiast na ustach miałam nałożoną czarną szminkę. Wyglądałam prześlicznie.
- I jak Ci się podoba? – Spytała dziewczyna stając za mną z wielkim uśmiechem. Najwidoczniej byłą zadowolona z własnej roboty.
- Jest wspaniale. Ale nadal nie rozumiem po co się tak stroimy na zwykłą kolację.
- To nie będzie zwykła kolacja, kochana. Przygotuj się na szok. – Wyszeptała mi do ucha ciągnąc za rękę. Zaczęła prowadzić mnie w głąb korytarza. Zeszłyśmy po schodach aż trafiłyśmy na wielkie mahoniowe drzwi. Wszystko odkąd wyszłam z pokoiku wyglądało bardziej bogato. Przed drzwiami stało dwóch mężczyzn w czarno białych kamizelkach i czarnych spodniach. Gdy nas zobaczyli otworzyli drzwi na oścież. Joy wzięła mnie pod pachę i wkroczyłyśmy do jak się potem okazało jadalni. Przy wielkim stole na jakieś dziesięć metrów siedziało mnóstwo osób. Głównie mężczyzn. Wszyscy byli ubrani wytwornie tak jak my. Znałam tylko Nicka i Rosa. Owi mężczyźni uśmiechnęli się do mnie i wskazali miejsce pomiędzy nimi. Joy już usiadła naprzeciwko Nicka więc nie zostało mi nic innego jak podejść na wskazane miejsce. Usiadłam na miękkim krześle. Tylko przede mną i Rosem stała inna zastawa nich kielich z czerwoną cieczą. Wino? Po chwili kelnerzy przynieśli parujące półmiski.
- Witamy Cię Emily w naszym domu. Zebraliśmy się tu aby ogłosić kilka ważnych spraw dotyczących właśnie ciebie, ale najpierw zjedz. W imieniu wszystkich życzę Ci smacznego.  -  Chłopak mówił z dziwnym uśmieszkiem na ustach, tak samo uśmiechali się wszyscy za wyjątkiem Joy i Rosa, ta dwójka była raczej ponura. Uśmiechnęłam się udając, że nie widzę ich wyrazu twarzy i zaczęłam pałaszować. Jedzenie było wyśmienite i tak bardzo mi potrzebne ze względu na tak długi okres nie jedzenia. Po skończonym posiłku znowu głos zabrał Nick.
- Pierwszą sprawę jaką chciałem omówić jest nasze małżeństwo, ma piękna Emily. – Chwila, wróć. Czy On właśnie przed chwilą powiedział o naszym małżeństwie? Co? Przecież ja tego człowieka znam kilka godzin, kiedy on mi się oświadczył?! Wytrzeszczyłam oczy w geście nie dowierzania.
- Mógłbyś powtórzyć? Bo chyba źle usłyszałam. Czy ty przed chwilą powiedziałeś, że wychodzimy za mąż? – Zapytałam podnosząc się z miejsca.
- Nie przesłyszałaś się moja droga. Wyjdziesz za mnie za mąż albo zginiesz. – Ogłosił ostrym głosem. Wyszczerzył się a ja zobaczyłam  dwa nienaturalne długie kły. Jego oczy zaczęły nienaturalnie się świecić co jeszcze podkreślało jego czerwień oczu. Teraz nie było widać szarych refleksów, które dostrzegłam ostatnio. Przestraszyłam się. Gwałtownie odsunęłam krzesło tak, że się przewróciło a ja sama pobiegłam do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu gdy tam dotarłam Nick razem z połową siedzących osób przy stole już się tam znajdowała. Na ich twarzach widniał ten sam uśmieszek co wcześniej.  Zanim zdążyłam wykonać jaki kol wiek ruch, Nick już trzymał mnie w żelaznym uścisku i zaczął ruszać głową mówiąc słowa, które ledwo co do mnie docierały. Na wszystkie świętości, jaki On jest przystojny, i te jego oczy. Czemu ja uciekam? Przecież się mną zaopiekował, nie zrobi mi krzywdy, ma za dobre serce. Niespodziewanie mnie przytulił. Od razu wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Pachniał tak pięknie, tak ziemiście. Jak ja się cieszę, że za niego wychodzę.
- O Nick jestem wielką szczęściarą, że wybrałeś właśnie mnie na wybrankę swojego życia. Z chęcią wyjdę za ciebie. A o jakich sprawach chciałeś ze mną porozmawiać? – Spytałam wpatrzona w jego piękne czerwone tęczówki. Jest taki piękny.
- Usiądźmy. – Zaproponował. Kiwnęłam potakująco głową. Nick położył swoją rękę na moich plecach i zaczął prowadzić mnie w stronę stołu. Za nami podążyła reszta osób. Wszyscy z powrotem zasiedli. Czemu wstaliśmy? Nie mogłam sobie przypomnieć. Swoje krzesło przybliżyłam bliżej Nicka i położyłam swoją głowę na jego ramieniu. Ten w uspokajającym i kojącym geście zaczął głaskać mnie po plecach.  -  Tak więc przyszła pani Carlet, nie jesteś zwykłym człowiekiem a czarownicą i to najpotężniejszą jaka stąpała po Ziemi od samego powstania ras. Tak samo my nie jesteśmy normalni jesteśmy wampirami i opiekujemy się Tobą od dłuższego czasu po tym jak twoja rasa zwróciła się przeciwko tobie bo chciałaś pokoju na świecie a nie jak inni wojny pomiędzy nami. Nie pamiętasz niczego bo zdarzył się wypadek podczas twoich lekcji z Rosem. Ale spokojnie nasi najstarsi uczeni pracują nad przywróceniem twej pamięci. – Mówił bardzo powoli tak aby wszystko do mnie dotarło. W pierwszej chwili chciałam wybuchnąć śmiechem i zapytać się gdzie jest ukryta kamera. Ale gdy tylko spojrzałam na twarz pozostałych ludzi zobaczyłam u nich kły i od razu uwierzyłam w każde słowo Nicka Carleta, mojego przyszłego męża. W całej historii coś mi nie pasowało tylko nie byłam pewna co.
- Eee to po co było to kłamstwo na samym początku gdy się przebudziłam? – Zapytałam odrywając się od chłodnego torsu chłopaka. Dziwne wcześniej tego nie zauważyłam.
- Nie chcieliśmy abyś się przestraszyła, więc na prędce wymyśliłem to kłamstwo dlatego Joy nic o tym nie wiedziała i mówiła o jakiejś mutacji. Naprawdę nie wymyśliłaś nic lepszego niż mutacja? – Zapytał się z przyjaznym śmiechem blondynki. Ta również się uśmiechając odpowiedziała:
- Niestety nie jestem aż tak dobra w kłamaniu  jak nasz przywódca.
- A ty jesteś mym zastępcą więc radziłbym Ci nad tym popracować. – Zaśmiał się Nick. Co Joy zastępczynią przywódcy? To czemu akurat Ona przyszła mnie przygotować? – Ale spokojnie jak będziesz ćwiczyć to się wyrobisz w końcu jesteś młoda a masz przed sobą całą wieczność. A teraz zabierz swoją przyjaciółkę do jej komnaty i przedstaw jej rozkład dnia a raczej nowy. – Wszyscy na Sali wybuchli śmiechem nawet Ros chodź w jego przypadku to było raczej wymuszone. Joy wstał ze swojego miejsca i podeszła do mnie. Stanęła przede mną . Ja również wstałam. Nick na odchodne pocałował mnie w czoło, uśmiechnęłam się i razem z dziewczyną wyszliśmy z jadalni. Szłyśmy chwilę aż stanęłyśmy przed wielkim, wysokimi i białymi drzwiami. Joy nacisnęła klamkę i gestem zaprosiła mnie do środka.
- Witaj Emily, moja najwspanialsza przyjaciółko.
*********************************************************************************

   Hej Moi kochani czytelnicy :)
Przepraszam, ze tak długo nie było rozdziału ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Gdy byłam na wakacjach pisałam ten rozdział na nie swoim komputerze, który potem został wymieniony a mój rozdział zniknął. Dzisiaj wraz z wujkiem informatykiem siedliśmy do nowego komputera i przeszukaliśmy go całego aż w końcu w najgłębszych odmętach dysku twardego znaleźliśmy mój plik.
Mam nadzieję, że ten rozdział jest chodź trochę zrozumiały, gdyż wiem, że całość może wydawać sie dziwna i bez sensu. Bo gdzie jest Aileen i kim jest Emily? Otóż to są te same osoby ale przyczyna zmiany imienia na kilka kolejnych rozdziałów będzie dla Was nieznana, chodź pewnie i tak większość się domyśli. Wracam po tak długiej nie obecności z takim krótkim rozdziałem, wybaczcie mi to. Gdy tylko znalazłam rozdział siadłam do komputera i jak najszybciej go skończyłam abyście mogli go nareszcie dostać.
 Rozdziały będę pisać jak tylko będę miała czas, pewnie w tym półroczu tego czasu będzie mało gdyż teraz jestem w trzeciej klasie i już mamy przygotowania do egzaminów, do tego dochodzi olimpiada przedmiotowa i konkurs biologiczny. Wstawię coś jak tylko będę coś miała. Obiecuję

Pozdrawiam Skruszona i prosząca raz jeszcze o wybaczenie
Córka Razjela ☺

czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział XII – Jak mogłeś?

   Siedziałam na wielkim, złotym tronie. W pokoju z bogatymi dekoracjami. W wielkiej koronkowej, niebieskiej sukni z koroną na głowię. U moich stóp leżał wielki, śnieżnobiały tygrys a wokół mnie w rządku, stali służący. Po środku nich znajdował się Ros. Siedział na kupię ze złotych monet. Był ubrany na czarno a z jego pleców wystawały przerażające, czarne skrzydła. Takie same jak u mojego brata. Z tego wszystkiego aż przeszedł mnie dreszcz. Brązowe włosy chłopaka wyjątkowo nie były rozczochrane. Nie uśmiechał się, z jego twarzy dało się odczytać jedynie smutek ale i też dziwną nutkę pogardy skierowaną do…mnie? A może do niego? Sama nie wiem. Po nie określonym czasie wpatrywania się w chłopaka usłyszałam cichy głos wydobywający się zza osoby stojącej za mną, który mówił: Zabij go! Na co czekasz?. Gdy te słowa dotarły do moich uszu zamarłam z niedowierzania ale czułam dziwną potrzebę wykonania słów zamazanej postaci. Ros jak gdyby tylko na to czekał, podniósł się ociężale lecz potem od razu klęknął spuszczając przy tym głowę. W moich rękach poczułam lekki ciężar, którego wcześniej tam nie było. Spojrzałam na dłonie. Na nich spoczywał sztylet z wygrawerowanymi pnączami, które owijały się wokół mojego imienia ozdobionego czerwonymi różami z kryształkami na płatkach. Broń była niewielka ale piękna. Każdy detal był dopracowany w najmniejszym szczególe. Z zawzięciem w oczach podeszłam do kucającego przede mną chłopaka, zamachnęłam się i już miałam wbić sztylet w pierś chłopaka gdy niespodziewanie usłyszałam kolejny głos tym razem dochodzący prosto z mojej głowy: Aileen, śpiochu, śniadanie czeka. W tamtym momencie wybudziłam się z bardzo realistycznego snu. Nade mną z patelką w ręku stał Ros z jego eleganckim nieładzie na głowie z gołym torsem. Nie miał skrzydeł, co mnie bardzo ucieszyło. Bo gdyby jednak mój sen okazał się prawdą a Ros miałby być Aniołem Ciemności, nie pozbierałabym się po tym ciosie i prawdopodobnie sztylet, którym w niego celowałam wylądowałby w moim sercu.
   Niechętnie wstałam z cieplutkiego łóżka i w bamboszach w pandy poczłapałam do łazienki. Tam jednym machnięciem ręki załatwiłam całą poranną toaletę i przebrałam się w ciemne dresy z niebieskim nadrukiem w kształcie symbolu nieskończoności. Na odchodne ochlapałam twarz zimną wodą aby na dobre pozbierać się z koszmaru i gotowa wyszłam z pomieszczenia od razu kierując się do zastawionego samymi przysmakami stołu kuchennego.
- Ros nie było przypadkiem niczego więcej w lodówce? – zażartowałam przysiadając się do chłopaka, siadając naprzeciwko niego.
- Tak się składa, że niestety nie. – uśmiechnął się do mnie zajadając tost z dżemem  jagodowym. Podążyłam w jego ślady.
- No nic, chyba tyle mi powinno wystarczyć. – zaśmiałam się omal nie dławiąc się śniadaniem. Reszta posiłku przebiegła w bardzo miłej atmosferze. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy o naszym planie dotyczącym zawitania w progach wampirów. Po śniadaniu pozmywałam w ramach rekompensaty za przygotowania chłopaka i poszliśmy siąść na kanapę.
- Ros jak myślisz nasz plan się uda i uratujemy dziewczyny? – zapytałam wtulając się w jego ramię jednocześnie podciągając nogi na kanapę. Wdychałam jego zapach. Połączenie gorzkiej czekolady i ziemi. Urzekający. Aileen ogarnij się! Chwilę nie ma z tobą Nathana a ty już myślisz o Rosie. Przecież masz spędzić całą wieczność ze swoim aniołkiem a raczej dowiadując się o zdradzie nie byłby zachwycony. – Powiedziałam sama do siebie w myślach.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem ale mam niegasnącą nadzieję, że tak. Inaczej jakby coś Ci się stało nie wybaczyłbym sobie do końca życia. Gdyby te bydlaki Cię zabrały nie mógłbym nic zrobić bo nigdy nie będę mógł  stąd wyjść. – przyciągnął mnie mocniej do siebie całując w czoło. Niestety pech chciał, że ostatnimi czasy jestem bardzo rozemocjonowana i nie panuję nad swoimi reakcjami na niektóre sytuacje. A ta szczególna sytuacja jak widać wymagała ode mnie wielkiego wodospadu łez wsiąkających w podkoszulek chłopaka, który założył na moją prośbę, gdy zmywałam. Ros wziął mój podbródek w swoją dłoń i obrócił tak abym mogła na niego spojrzeć. – Ej mała nie płacz! Nie z mojego powodu. Jest mi tu naprawdę dobrze. Dzięki tobie mam najwspanialszą karę jaką można tylko mieć. Inaczej za moją przeszłość trafiłbym nie wiadomo gdzie a dzięki tobie stałem się twoim mentorem. Naprawdę lepiej być nie mogło. – uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Szybko wytarłam resztki łez wierzchem dłoni i się zaczerwieniłam.
- Co ty mówisz? Przecież nie dotrzymuję słowa i cię nie odwiedzam i  przez to jesteś tu zupełnie sam ze swoimi myślami i problemami. – odparłam wpatrując się w jego oczy.
- Oj Aileen, jakimi niby problemami? No chyba, że twoimi ale martwimy się razem a przecież po to tu jestem. – powiedział pocieszając mnie.
- Czuję się tu tak dobrze, że mogłabym się tu zaszyć na zawsze i nigdy nie wracać i nikt by mnie nigdy nie znalazł. W najgorszych dla mnie chwilach umiesz mnie pocieszyć. – ponownie wtuliłam się w jego tors a po chwili wyczułam jego uśmiech gdy zaczął głaskać mnie po włosach. – Niestety zaraz muszę iść, bo za godzinę zaczynają mi się lekcje i muszę się do nich jeszcze przygotować. Koniec mojego wolnego.
-  Wcale to nie musi być koniec twojego wolnego. –odparł. Odczepiłam się od niego i z zapytaniem w oczach popatrzałam na niego.
- Co ci chodzi po głowie? – zapytałam marszcząc brwi. Chłopak tylko się uśmiechnął.
- A to, że mimo iż straciłem moją moc zostało mi kilka sztuczek w rękawie jak to mówią. – nonszalancko odpowiedział.
- Nikt już nie mówi sztuczki w rękawie. No w każdym bądź razie w naszym wymiarze mówimy sztuczki w bucie. To z rękawem bardziej pasuje do Kirików. – zaśmiałam się gdy chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem w oczach. -  No już nie ważne, kontynuuj. – rozkazałam chłopakowi zaciekawiona jego słowami.
- Za każdym razem gdy do mnie przychodzisz w twoim normalnym świecie pojawia się twoja idealna kopia w postaci hologramu. – nie taka idealna. Ona nie posiada więzi z Nathanem. – pomyślałam. – Ona myśli tak jak ty i czuje. Jeżeli cokolwiek stałoby Ci się w twoim wymiarze kopia ukaże to na sobie jednak to nie działa w drugą stronę. Wiec jak ona sobie coś zrobi poczujesz to dopiero gdy do siebie wrócisz. – uśmiechnął się w jakiś dziwny sposób. Przebiegle? A może mi się tylko wydawało? W końcu mam tyle na głowie. – Więc dzięki temu możesz zostać tu tak długo jak tylko chcesz i nikt się nie zorientuje.
- Więc teoretycznie jest mnie dwie. – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. – A co się stanie gdy po dłuższym pobycie tu wrócę do Akademii?
- Będziesz wszystko pamiętać wszystkie zdarzenia, które wydarzyły się pod twoją nieobecność ale nie zapomnisz też wydarzeń stąd. – powiedział z wielkim uśmiechem wypisanym na twarzy.
- Chyba mnie przekonałeś. Tylko mam jeszcze jedno pytanie. – Chłopak swoim spojrzeniem kazał mi kontynuować. – Jak to się wszystko stało?
- Tak jak wcześniej mówiłem mam kilka sztuczek w bucie? Tak, bucie. Wymieszałem kilka mikstur i niespodziewanie Ci je podałem i  bum. Tak powstałaś druga ty.
- Czemu mi o tym nie powiedziałeś? – zapytałam.
- Nie teraz o tym. Obiecuję, że kiedyś Ci powiem ale co nie jesteś zadowolona z efektu?
- No jestem.
- No to chyba najważniejsze. A teraz chodź za mną a trochę Cię wzmocnię przed wizytą u tych wstrętnych krwiopijców. – Zrobiłam to co mi przykazał.
   Podeszliśmy do komody z miksturami. Ros wziął jeden z flakoników z niebieską zawartością. Podał mi ją i kazał wypić. Chodź mikstura nie pachniała zachęcająco a mina Rosa była co najmniej dziwna ufałam mu więc po chwili ciecz znalazła się w mojej buzi. Smakowała bardzo gorzko z lekkim i ledwo wyczuwalnym posmakiem jagody i czymś jeszcze czego nie potrafiłam zidentyfikować. Po chwili cały flakonik był pusty a ja zamiast poczuć się wzmocniona, czułam się coraz gorzej. Zaczęło kręcić mi się na tyle mocno w głowie, że musiałam podepszeć się najbliższej ściany aby nie upaść. Chłopak zaczął mnie podtrzymywać.
- Ros co się dzieje? W takim stanie na pewno nie pójdę do wampirów. – odpowiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Moje powieki powoli zaczynały mi ciążyć
- To nic. To po prostu skutki uboczne zażycia pierwszy raz tak silnej mikstury. Spokojnie to potrwa tylko dwadzieścia minut a potem obudzisz się jak nowo narodzona o wiele silniejsza. -  pocieszał mnie Ros. Szkoda, że mnie o tym wszystkim nie ostrzegł. Obiecuję, ze jak tylko się obudzę dostanie niezłego plaskacza w twarz. Po chwili poczułam ciepłe ręce pod plecami i kolanami. A ja już dłużej nie wytrzymałam i zamknęłam oczy. Ros prawdopodobnie zaniósł mnie na łóżku bo poczułam pod sobą miękką pościel. Ostatnie co zobaczyłam zanim na dobre zamknęłam oczy to chłopak głaszczący moje włosy i całujący mnie w policzek szepczący co chwila „przepraszam, cię Aileen. Oni mnie zmusili. Przepraszam, przepraszam. Wybacz mi” A potem jakiegoś mężczyznę odrywającego Rosa ode mnie. Nie miałam nawet czasu dokładnie mu się przyjrzeć gdyż najzwyczajniej w świecie odleciałam.

   Krążąc w ciemności zastanawiałam się tylko skąd wziął się ten mężczyzna w moim wymiarze, kim był i co takiego zrobił Rosowi, że ten mnie prawdopodobnie otruł. I jaką truciznę podał mi Ros. Potem pamiętam już tylko moje przebudzenie.


*****
Dzisiaj wyjątkowo ja (Córka Lilith) wstawiam rozdział! ☺
Mam nadzieje że to co napisała ta druga wam się spodoba i napiszecie jak najwięcej komentarzy bo to ją jeszcze bardziej zmotywuje!

Ps. Ostatnio Córka Razjela chyba przesadziła z gwiazdkami pod rozdziałem... 😄🙂😊😀