czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział XI – Laboratorium



 
   Następnego dnia wszystkie w czwórkę zebrałyśmy się w pokoju Mags, Mackenzi i od wczoraj Zirry. Widać było, że dobrze się tu czuje co mnie bardzo ucieszyło. Dziewczyny bardzo dobrze się ze sobą dogadywały. Siedziałyśmy na środku niebieskiego pokoju na wielkim, puchatym, niebieskim dywanie dopracowując i objaśniając plan dotyczący szpiegowania. Gdy dziewczyny usłyszały o szajce szpiegowskiej od razu się nakręciły, nawet chciały kupić czarne kombinezony jak w filmach ale szybko wywaliłam im ten pomysł z głów.
- Czyli ja i Mackenzi idziemy z Szarlot i Zurrą na piknik i zwracamy uwagę na wszystko co podejrzane a wy za ten czas włamujecie się do pokoju Szarloty i go przeszukujecie szukając czegoś czym mogłaby zatruwać Zurrę. Tak? – Spytała Mags.
- Po krótce tak. Czyli plan jest jasny? – Wszystkie potaknęły na zgodę uśmiechnęłam się na to i podniosłam się z dywanu. Dziewczyny zrobiły to samo co ja. – To co gotowe?
-Tak. – Odpowiedziały radosnym chórem.
- Dobrze. Najwyższy czas wcielić plan w życie. – Zaczęłam kierować się do wyjścia. Przed samymi drzwiami odwróciłam się do dziewczyn, które zaczęły przeszukiwać swoje szafy. – Powodzenia. Mam nadzieję, że nic wam nie będzie. – Powiedziałam do przyjaciółek. – I niech wasi Aniołowie nad Wami czuwają. – Dodałam po cichu tak, że tylko ja to mogłam usłyszeć i wyszłam z pokoju.
   Skierowałam się prosto do siebie cały czas zastanawiając się czy dobrze robię, że angażuję w to wszystko dziewczyny w końcu mogłam sama odciągnąć uwagę Szarloty i poprosić Natha żeby to on przeszukał pokój dziewczyny. Z drugiej strony gdyby natknął się na coś co można otworzyć wyłącznie magią nie mógł by tego zrobić bo jest Aniołem. To wszystko jest strasznie skomplikowane. Czy moje życie nie może być normalne? Cały czas pozostaje kwestia mojego niby brata . Z tym fantem to już w ogóle nie wiem co robić. W końcu nie przyszedł do mnie tylko na herbatę. Widocznie chciał coś ode mnie ale nie mógł tego dostać bo nie byłam w swoim ciele. I jeszcze powiedział, że przyjdzie na mnie pora. Co to wszystko ma znaczyć? W tej sytuacji najchętniej zaszyłabym się w moim wymiarze albo w Niebie tam gdzie nic mi nie grozi i nikt nie będzie mnie szukał. Niestety nie mogę tego zrobić bo na szali leży bezpieczeństwo moich przyjaciółek jak i całej Akademii oraz jeszcze nawet nie wiadomo czego.
   Pierwsze co zrobiłam gdy dotarłam do siebie to padłam jak nieżywa na łóżko krzycząc w poduszkę i płacząc w nią z bez radności. To jest takie frustrujące. W końcu po jakiś 15 minutach totalnego rozklejenia się dałam sobie mentalnego Plaskacza w twarz i wzięłam się w garść. Co będzie to będzie a dziewczyną na pewno nic się nie stanie. W tamtej chwili nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo się pomyliłam.
   Z nową energią wybiegłam z pokoju wpadając na Zirrę, która najpewniej do mnie szła. Po wymianie kilku zdań odnośnie tego czy Mackenzi i Mags wypędziły z pokoju zombie i jej przywódczynie ruszyłyśmy właśnie w kierunku owego pomieszczenia. Na szczęście Zirra miała jeszcze klucze więc nie było problemu z niezauważalnym wejściem do środka. Po cichu weszłyśmy do środka. Na widok tego co znajdowało się w środku Zirra prawie zemdlała. Cały pokój był czarny. Ściany, sufit, podłoga, wszystkie meble. Po prostu wszystko. Nie zostało nic z jakże uroczego różu. Na ścianach na, których wcześniej znajdowały się zdjęcia sióstr, wisiały przeróżne pentagramy, ludzkie czaszki. Jedynie, niektóre zdjęcia ocalały niestety na każdym z nich Zirra była przekreślona albo oszpecona. Jedna rzecz przykuła moją szczególną uwagę. Na jednej z szaf należącej do Szarloty znajdowała się tarcza do rzutek z zdjęciem bliźniaczek i mną po środku. Jednak to nie było by takie dziwne gdyby nie jedna rzecz ledwo dostrzegalna gołym okiem. Pośród mnóstwa dziurek trzy były szczególnie duże. Tak jakby co chwila ktoś w nie rzucał. Rozkazałam Zirze stanąć na czatach bo widziałam, że ten pokój ją strasznie przytłoczył.  Ja natomiast postanowiłam nie bagatelizować sprawy z zdjęciem więc podeszłam do tarczy i wbiłam w trzy najbardziej widoczne dziurki rzutki. Zaczynając od Zirry a kończąc na Zurze. Nic się nie stało. Spróbowałam więc od środka poprzez Zirrę aż do Zurry. Tym razem też nic. Nie tracąc nadziei spróbowałam trzeci raz zaczynając od Zurry a kończąc na mnie. Bingo. Usłyszałam tak jakby przesuwanie się zawiasów i mym oczom ukazało się istne laboratorium w szafie, która wcześniej wyglądała normalnie. Zaczęłam się przyglądać wszystkim rzeczą, które się tam znajdowały. Gdy zobaczyłam co tam jest moje oczy wyszły z orbity a mi samej zrobiło się słabo. W laboratorium znajdowało się sześć fiolek podpisanych imionami: Zurry, Mags, Mackenzi, Zirry, Chatheriny i moim. Trzy z sześciu buteleczek były nienaruszone, Niestety trzy pierwsze różniły się od reszty. W flakoniku Zurry znajdowała się resztka białego proszku. Natomiast w Flakoniku Mags i Mackenzi jakaś zielona maź. W pozostałych trzech ciecz, która kolorem i zapachem przypominała sok winogronowy. Szybko wzięłam kilka kropelek z każdej mikstury do pipet, które sobie wyczarowałam a kilka ziarenek proszku zsypałam do małego pojemniczka. Zamknęłam szafę przywracając jej poprzedni stan i wybiegłam z pokoju. Wpadając na Zirrę, która pilnowała drzwi.
- Aileen, co się stało? Jesteś cała blada. Co zobaczyłaś? – Dopytywała jedna z bliźniaczek. Nic jej nie odpowiedziałam tylko pognałam do swojego pokoju. Kontem oka zobaczyła, że Zirra biegnie za mną. W progu pokoju przepuściłam ją przodem. Gdy sama weszłam do pokoju rzuciłam się na podłogę. Zirra klęknęła przy mnie i wzięła mnie w swoje objęcia. Gdy po chwili się uspokoiłam odepchnęła mnie na odległość ramion tak abyśmy patrzyły sobie w oczy.  – Teraz mi powiedz co się stało. – Powiedziała bardzo spokojnie. Nadal nie mogłam wydusić z siebie słowa więc wyciągnęłam z kieszeni moje znaleziska. Każda fiolka w magiczny sposób była opisana naszymi imionami. Gdy dziewczyna to zobaczyła jej oczy rozszerzyły się niebezpiecznie. – Aileen, c…co to jest?
- Prawdopodobnie mikstury, mające zmienić nas w zombie Szarlot. A to co jest w środku to pewnie różne stadia „odmużdżania”. Podejrzewam, ze ten proszek może być ostatnim poziomem. W przypadku Zurry zostało go naprawdę nie dużo. A myślę, że gdy proszek się skończy nigdy nie odzyskamy naszej dawnej Zurry. Miejmy nadzieję, że moje domysły są złe. – Powiedziałam najspokojniej jak tylko umiałam. W oczach Zirry pojawiły się łzy. Machnięciem ręki spowodowałam, że trochę się uspokoiła.
- A dlaczego w fiolkach Mags i Mackenzi mikstura jest zielona. – Tylko na nią spojrzałam a ona po chwili zrozumiała. Zakryła ręką usta i nawet mój czar uspokajający nie powstrzymał jej szlochu. – Nie, Aileen proszę powiedz, że to nie to o czym ja myślę. – Powiedziała błagalnym tonem.
- Niestety jeśli dobrze wnioskuję Szarlot zaczęła odmużdżać dziewczyny. Prawdopodobnie szukała tylko sposobności aby zostać z nimi sam na sam a my tą sposobność jej dałyśmy. Jaka byłam głupia! Mogłam się domyśleć, że na Zurze się nie skończy. To wszystko moja wina. – Niestety również ja nie wytrzymałam napięcia i zaczęłam szlochać.
- To nie jest twoja wina, słyszysz? – Pokiwałam twierdząco głową. – Może nie jest za późno, może im jeszcze tego nie podała. Dzwoń szybko do dziewczyn bo ja zostawiłam swoją różdżkę w moim pokoju. – Trochę się ogarnęłam i za radą bliźniaczki zadzwoniłam do dziewczyn. Po kilku sygnałach odebrała Mags.
- Czego? – Zawarczała do różdżki.
- Mags, powiedz, że nic nie jadłyście. – Powiedziałam z niegasnącą nadzieją choć wnioskując po tonie jakim do mnie mówiła prawdopodobnie się spóźniłyśmy.
- Jadłyśmy. A co cię to niby obchodzi co? Nie jesteś tutaj najważniejsza. Tak w ogóle powinnaś spróbować koktajlu Szarlot robi genialne. A teraz już kończę bo moja władczyni mnie wzywa. – Po tym usłyszałam jeszcze wrzaski Szarloty i odgłos policzkowania i ciche przepraszam zanim połączenie dobiegło końca.
- I co? -  Zapytała z nadzieją Zirra.
- Spóźniłyśmy się. Jest już za późno, za późno słyszysz? Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy! To był mój głupi pomysł. To przeze mnie Szarlot ma kolejne zombie i nie mów mi, że jest inaczej. Gdybym Was w to nie wplątała wszystko byłoby inaczej, inaczej! – Zawyłam z bólu fizycznego jak i psychicznego. Spojrzałam w miejsce, które mnie paliło. Za moim wzrokiem podążyła również Zirra. Poczułam się tak jakby świat stanął i wszystkie dzisiejsze złe rzeczy nie miały miejsca gdyż na moim mostku pojawiły się kolejne fragmenty znaku czarownicy. Po tym wszystkim poczułam obecność Natha. Ucałowałam skronie Zirry i po chwili leżała w moich ramionach spokojnie śpiąc. Z dziwną siłą, spowodowaną mocą Nathana zaniosłam Zirrę do łóżka wpuszczając w jej pamięć informacje aby niczym się nie przejmowała, że wszystko mam pod kontrolą, że nie chcę jej narażać, żeby nic nie jadła od tych zombie tylko brała jedzenie ode mnie i żeby najlepiej, na razie się do mnie nie zbliżała. Zostawiając ją z takimi informacjami wyszłam z pokoju.
   Usiadłam na swoim łóżku, wcześniej zamykając drzwi i za radą Nathana, który we wszystkich działaniach był przy mnie, przeniosłam się do nieba. A dokładniej do swojej niebiańskiej komnaty. O dziwo kilka dni temu Najwyższy zdecydował, że zasługuję już teraz na swoje miejsce w Niebie mówiąc, że i tak do nich dołączę. Co oczywiście oznaczało tylko tyle, że w najbliższym czasie umrę. No ale nic w każdym bądź razie razem z Nathem rozsiedliśmy się na moim wielkim łożu z baldachimem i zaczęliśmy rozmawiać. A ja nareszcie mogłam rozprostować swoje skrzydła.
- Aniele, to nie twoja wina. Nie możesz obwiniać się za całe zło tego świata a w szczególności za tą Szarlotę. – Przyciągnął mnie do siebie w uścisku.
- Wiem ale inaczej nie potrafię. Nathan, dziękuję, że wtedy mnie opanowałeś. Nie wiem co by się mogło stać gdyby nie ty. Poczułam w sobie coś tak dziwnego, że czułam jakbym była rozdzierana od środka i wtedy pojawiły się kolejne elementy gwiazdy. Z tego co wiem jeszcze nikt z mojego rocznika nie dostał następnych elementów. Rozumiesz, jestem pierwsza. – Powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Aileen, jest coś co już od jakiegoś czasu chciałem Ci powiedzieć. Nic dziwnego,  że masz swój własny wymiar, umiesz wymyślać nowe zaklęcia i tak szybko dostałaś kolejne elementy symbolu. Aniele jesteś najpotężniejszą czarownicą jaka stąpała po tej Ziemi. Twoi rodzice jak i wszyscy nauczyciele z Akademii dzięki specjalnym znakom na niebie zaraz po twoich narodzinach o tym wiedzą. Na prośbę twoich rodziców dostałaś osobny pokój abyś spokojnie mogła odkrywać  swoje umiejętności. Jak widać mieli rację. – Nie mogłam w to wszystko uwierzyć więc zdołałam tylko wydukać dwa słowa.
- Że co? – Tylko tyle wydobyło się z moich ust. Czy ten dzień może być jeszcze dziwniejszy? Zapytałam sama siebie zapominając o postawieniu w głowie murów.
- Prawdopodobnie tak. Przecież zaraz musisz ruszać do Rosa aby dowiedzieć się wszystkiego odnośnie mikstur. Aniele, nie możesz powiedzieć nikomu o tym, że jesteś tak potężna. Gdy ktokolwiek się o tym dowie będziesz w wielkim niebezpieczeństwie. A istnieją na tym świecie takie moce, że nawet anioł nic nie może zdziałać. A teraz już na ciebie pora. – Odpowiedział bardzo łagodnie.
- Ale mam do ciebie tyle pytań, np. co z moim bratem? Co z nim zrobimy? – I miałam skrytą nadzieję, że polatamy. Dodałam w myślach. Najwyraźniej Nathan to usłyszał i pogodnie się do mnie uśmiechnął.
- Polatamy następnym razem a swoim bratem nie zaprzątaj sobie głowy. Wszyscy Aniołowie, którzy są wolni i ja go szukamy. Nie martw się damy sobie radę. Ty jesteś potrzebna na dole. – Uśmiechnął się co odwzajemniłam i zniknęłam z niebios pojawiając się w swoim ciele ogarnięta dziwną determinacją powstrzymania Szarloty.
- Uważaj na siebie. Bo w twoim wymiarze nie mogę cię chronić ani zobaczyć. Powodzenia Aileen. – Usłyszałam te słowa właśnie gdy wchodziłam do kotła.
- Nie martw się. Tam nic mi nie grozi. Do zobaczenia za kilka godzin mój Stróżu. – Odpowiedziałam po czym przeniosłam się do swojej groty.
   Odkąd byłam tu ostatni raz nic się nie zmieniło no może tylko zamiast Rosa w postaci człowieka zastałam go jako wielkiego, śpiącego a na dodatek chrapiącego smoka. Podeszłam do niego najciszej jak się tylko dało i wyczarowałam wiadro zimniutkiej wody po czym wylałam ją na łeb śpiącego smoka, który od razu się obudził i przybrał formę zmokłego nastolatka. Chociaż trochę radochy przyniosła mi jego mina przerażenia jak i zaskoczenia.
- A..Aileen? Na niebiosa, przestraszyłaś mnie? Już myślałem, że nigdy Cię nie zobaczę. Co się z tobą działo? I co cię tu sprowadza? – Zasypał mnie lawiną pytań.
- Tak to ja, w pełnej okazałości a myślałeś, że kto inny? – Spytałam skołowanego chłopaka, który najwyraźniej nie wiedział co odpowiedzieć. – Dobra, nie odpowiadaj. I Ros ciebie też miło widzieć.
- Yyy. Przepraszam. Miło cię widzieć. Może usiądziesz? – Przytaknęłam i usiedliśmy w kuchni. W między czasie osuszyłam chłopaka. I zaczęłam mówić.
- Ros, niestety nie przyszłam do ciebie aby tylko posiedzieć i cię zamoczyć. Sprowadza mnie do twojej a raczej do MOJEJ –Znacząco podkreśliłam słowo „mojej”- Groty sprawa moich przyjaciółek. – Odpowiedziałam nad wyraz poważnie.
- A już myślałem, że wypijemy herbatę i poświętujemy moje urodziny oraz zdobycie przez ciebie kawałków pieczęci. Niestety się pomyliłem. No ale cóż, przejdźmy do rzeczy. Co się dzieje? – Spytał.
- Masz dzisiaj urodziny? – Zapytałam ten z wielkim uśmiechem zaprzeczył ruchem głowy. – Skąd wiesz, że awansowałam? – Zapytałam zdziwiona. Chłopak wybuchł głośnym śmiechem a ja spłonęłam rumieńcem .
- Aileen, widać Ci mostek. – Powiedział przez następne salwy śmiechu przez co dostał ode mnie kuksańca w ramię i kolejne dwa wiadra wody na głowę. Gdy Ros był już cały zziębnięty i opanowany co zajęło dość długo w końcu zaczął normalnie mówić. – W takim razie jeśli nie chcesz ze mną żartować sprawa musi być poważna. Co się stało i jak mógłbym Ci w tym pomóc? – Nic nie mówiąc wyciągnęłam pudełeczko z białym proszkiem i resztę fiolek. Zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć Rose wstał tak gwałtownie, że przewrócił stół i zaczął na mnie wrzeszczeć.
- Dziewczyno ty ćpasz! I przychodzisz mi się tym pochwalić? Uwierz znałem kilka czarownic, które brały narkotyki nawet przeznaczone te specjalnie dla czarownic i uwierz nie skończyło się to dobrze. W zasadzie zakończyło się to tragicznie – Straciły swoją magię. – Westchnął przeciągle po czym nagle ożywił się jeszcze bardziej niż wcześniej i wrzasnął. – Jeśli to robisz to wiedz, że cię zabiję. To lepsze niż stracenie mocy, uwierz.
- Rose gdybyś mi nie wszedł w zdanie nie musiałbyś mi o tym wszystkim morałów prawić . I nie dla twojej wiadomości nie ćpam. Gdybyś przyjrzał się fiolką zauważył byś, że każda fiolka jest opisana imieniem i to nie zawsze moim. Chodzi o coś znacznie gorszego. Opowiadałam Ci o tej nowej Szarlot, prawda. – Chłopak w odpowiedzi pokiwał twierdząco głową. – Pamiętasz jak mówiłam Ci o tym, że podejrzewam, że Ona coś knuje? Moje podejrzenia się sprawdziły. W każdym bądź razie chodzi, że w tych fiolkach są mikstury, które powodują, że moje przyjaciółki stają się podwładnymi bez mózgów właśnie Szarloty. Podejrzewam, że ten proszek to ostatnie stadium odmużdżania, ale właśnie dlatego przyszłam z tym do ciebie abyś to sprawdził i wynalazł eliksir, który odwróci całe to dziwne robienie zombie z ludzi.
- No to faktycznie to jest poważniejszy problem od narkotyków. Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy aby Ci pomóc ale niczego nie obiecuję. Nie znam wystarczająco czarnej magii aby to zrobić, ale oczywiście spróbuje. – Spochmurniał a co za tym idzie ja też.
- No to co my zrobimy. Byłeś moją jedyną nadzieją. – Odparłam bliska płaczu. Ros wziął mnie w swoje objęcia i zaczął głaskać moje włosy pozwalając mi się wypłakać.- Mogę zadać Ci jedno pytanie? – Potwierdził skinieniem głowy. – Czemu mamy taki zakaz wychodzenia z Akademii? Przecież niedawno cała szkoła była pusta bo pojechałyśmy na zakupy.
- Co zrobiłyście. Nie wolno Wam opuszczać Akademii przez wampiry. Macie szczęście, że żadnej z Was nic się nie stało. – Odparł twardym ale opiekuńczym głosem.
- Wampiry? Przecież nikt ich od dawna nie widział. Myślisz, że to dla tego nauczycielki pojechały na to zebranie? – Spytałam nieco poddenerwowana. Wampiry oznaczają nie małe kłopoty.
- Ja nie myślę, ja to wiem. A odnośnie wampirów to jakiś czas wróciły, a ja wiem gdzie One się znajdują. – Nastała chwila ciszy bo musiałam to wszystko przetrawić. Jakim sposobem  Rose wie gdzie znajdują się wampiry? Jednak zanim zdążyłam zadać to pytanie chłopak wykrzyknął. – Aileen, jesteś genialna!
- Co? Co ja takiego zrobiłam? - Odparłam speszona i zaintrygowana. Rosowi zaczęły świecić się oczy a na jego usta wdarł się chytry uśmieszek.
- Podsunęłaś mi genialny ale i bardzo ryzykowny pomysł. – Przestał mówić i nastała cisza tak jakby czekał na moją reakcję ja jednak milczałam co wziął za zezwolenie na kontynuowanie. - Jedyni ludzie, którzy żyją na tyle długo by znać najstarszą czarną magię, którą użyła Szarlot są właśnie wampiry. – Jego uśmiech powoli schodził z jego twarzy. – Tylko jest jeden, taki mały problem. Ja nie mogę tam iść a co za tym idzie ty musisz.
- Rose ty wariacie. Myślałeś, że nawet gdybyś mógł wyjść wypuściłabym cię na pastwę wampirów gdy nie możesz się bronić? Chyba zwariowałeś. Gdy już sobie to wyjaśniliśmy kontynuuj. – Nakazałam szturchając go w ramię.
- Dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Wejście na ich terytorium jest naprawdę niebezpieczne – Odparł ściszonym głosem. – Pewnie zastanawiasz się dlaczego. – Nawet nie dopuścił mnie do słowa. -  Wampiry mogą „czarować” swoim wzrokiem. Gdy spojrzysz na wampira, który jest w stosunku do ciebie źle nastawiony a twój wzrok spocznie na jego oczach a on każe Ci coś zrobić. Ty to zrobisz bez najmniejszych zachamowań. Istnieje prawdopodobieństwo, że nawet Twoja magia nie wystarczy. A i jeszcze jedno, nie daj się ugryźć ponieważ gdy wampiry wypiją krew czarownicy wysysają z nią magię czarownicy a co za tym idzie magia częściowo przechodzi na nie. Trwa to tak długo ile dany czarownik miał żyć lat dopóki nie natknął się na wampira. Potem tracą skradzione moce i stają się zwyczajnymi wampirami.
- Ok. będę pamiętać. A teraz powiedz mi gdzie mogę znaleźć bazę wampirów. – Spytałam gotowa do wkroczenia do gniazda tych krwiopijców i nawet siłą wyciągnąć od nich lekarstwo.
- Są w podziemiach starego bunkru znajdującego się przy polu dyniowym, pół dnia drogi stąd na północ. Ale dla ciebie to nic trudnego. W końcu wystarczy aż się przeteleportujesz. – Odpowiedział z dziwnym tonem w głosie. Nie przejęłam się tym zbytnio bo w końcu każdemu może czasem odbijać gdy tyle siedzi sam w zamknięciu. Uśmiechnęłam się gotowa do podboju terytorium wampirów. -  Jeśli myślisz, że wkroczysz do ich siedziby ot tak sobie i, że nic Ci nie zrobią. To się grubo mylisz! – Wykrzyknął w moją stronę chłopak. Głos Rosa jak i każde jego słowo wżerały mi się w mózg. – Nie odpływaj, tylko mnie słuchaj. – Pokiwałam głową i już więcej nie odpływałam. – Gdy wejdziesz na ich terytorium i przedstawisz im swoją prośbę oczywiście jeżeli zostawią cię wcześniej przy życiu, będą chcieli coś w zamian. Prawdopodobnie krwi – twojej krwi. – Sprostował Ros. Co on mnie za jakąś niepełnosprawną umysłowo uważa? (dop. od autorki nie chciałam nikogo urazić, jeżeli to zrobiłam bardzo przepraszam.)- Za żadne skarby nie możesz dopuścić do sytuacji w której stajesz się ich przekąską. Nawet jeżeliby znali lekarstwo na odczarowanie twoich przyjaciółek.  – Spochmurniałam.
- Przecież to może być jedyna szansa i jedyne wyjście na uratowanie ich. Nigdy bym sobie nie wybaczyła gdybym była tak blisko lekarstwa i nie zrobiła wszystkiego aby go zdobyć. Jeżeli jedynym wyjściem będzie oddanie magii z moją krwią to ją oddam. Dla mnie ważniejsze są moje przyjaciółki niż magia. Nie zależy mi na niej. – No dobra, trochę mu skłamałam w szczególności po tym jak dowiedziałam się, że jestem najpotężniejszą z czarownic  ale Rose wcale nie musi o tym wiedzieć.
- Nie wież co mówisz! – Krzyknął na mnie smutno. – Magia to najlepsza rzecz jaką można mieć a ty ją chcesz od tak oddać. Wiesz co bym dał abym urodził się kobietą z magią? Wtedy nikt by mnie nie śledził i nie pozbawił mocy. – Powiedział ściszając głos. Po chwili zauważyłam,  że jego oczy zaczynają się szklić a po policzku zaczynają płynąć łzy. Wpuściłam do niego trochę Anielskiej energii aby zapomniał chociaż na chwilę te przykrości i  wyszeptałam ciche przepraszam.
- Rose a jeżeli wampiry wcale nie będą musiały pić mojej krwi? Przecież nigdy jej nie piły, nie wiedzą jak smakuje. – Powiedziałam energicznie wpatrując się w zielone oczy Rosa.
- Aileen co Ci chodzi po głowie? – Zapytał chłopak tak jakby wybudzony z transu, czyli na chwilę zapomniał o przykrościach. Jego oczy w jednej chwili się powiększyły a na twarz wpełzło przerażenie. – Chyba nie sugerujesz, że mamy sobie przetoczyć krew?- po tych słowach dostał kuksańca w żebra a ja prawie rozpłakałam się ze śmiechu.
- Nie przetoczyć, głuptasie. – Sprostowałam ,dalej się uśmiechając. – Przecież nie jest powiedziane że muszą pić ze mnie. A co jeżeli będą pić z woreczka? – Zapytałam podekcytowana swoim planem.
- Rozumiem. Niestety muszę Cię zmartwić wampiry najczęściej piją prosto od ofiary, czyli twój plan z woreczkami krwi nie wypali. – Odparł kładąc swoją dłoń na moje ramię.
- Ross jesteś głupi czy tylko takiego udajesz? Przecież nie jestem idiotką aby wpychać wampirom krew z worka. Chodziło mi bardziej oto, że napełnię woreczki twoją krwią i umieszczę je na swoim ciele w miejsca gdzie najczęściej gryzą wampiry czyli na szyi, nadgarstkach, udach i obojczykach.
- Myślisz, że niby nie zauważą, że masz na sobie woreczki z krwią? – Spytał się prychając pogardliwie.
- OK. jednak opcja numer jeden czyli jesteś głupi! – Wykrzyknęłam z radosnym uśmiechem na ustach. Mina chłopaka wyrażała strach jak i zdziwienie. Po prostu chciało mi się śmiać. -  Człowieku zapominasz, że jestem czarownicą. Wtopię woreczki w moje ciało i zakryje je imitacją ludzkiej skóry. Nawet wampir się nabierze, gwarantuje. – Uśmiechnęłam się do niego co odwzajemnił i energicznie wstał klaszcząc w dłonie. Podszedł do mnie i wziął mnie w swoje objęcia.
- Dziewczyno, jesteś genialna! Ale widzę jeden mały problem. – Nadęłam usta i założyłam ręce na piersi. No prawie bo przez uścisk wyszło mi tylko założenie rąk na wysokości szyi.
- No dawaj, jaki problem tym razem? -  Zapytałam. Z twarzy chłopaka nie schodził uśmiech.
- Boje się igieł. – Odparł beztrosko.
- Rose, nie żartuj. – Odpowiedziałam śmiejąc się po nosem. – Nie będzie żadnych igieł. – Pocieszyłam go.
   Tej nocy nie wróciłam do Akademii. Spałam w grocie razem z Rosem. Pewnie Nathan się martwi, będę musiała mu to jakoś wytłumaczyć  ale nic. Resztę dnia spędziliśmy na dopracowywaniu planu.
*********************************************************************************
   Hej, hej ludziska.
Na prośbę jednego z Was czyli moich czytelników rozdział wstawiam dzisiaj. Miał być w porach porannych ale niestety wciągnęłam się w Teen Wolf :) 
Dzisiaj rozdział dłuższy gdyż następny ma tylko trzy strony gdyż jest rozdziałem przejściowym. Mam nadzieje, że trochę Was to wszystko zaskoczyło. 
Za wszystkie błędy przepraszam i życzę udanych wakacji.

Pozdrawiam Córka Razjela ☺

Ps. Wie ktoś gdzie znajdę piąty odcinek drugiego sezonu Teen Wolf?

1 komentarz:

  1. Wreście !!! Genialne, zjawiskowe , ambitne, superiwe ... No nie mogę znaleźć słów by opisać to jaki jest rozdział. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń

Proszę o sprawiedliwy wyrok sądu najwyższego...